Kinga: Nie jesteśmy pokoleniem, które od
urodzenia wychowywało się na bajkach pełnych rozlewu krwi, kosmitów atakujących
Ziemię czy wojowniczych żółwi. To znaczy, na takich też, ale zanim nauczyliśmy
się obsługiwać pilot do telewizora i zapamiętaliśmy numery ulubionych kanałów
(młodsi tego nie wiedzą, ale kiedyś nie robiliśmy tego intuicyjnie,
programowano nas raczej do budowania wieży z klocków i grzebania patykiem w
ziemi), czytano i włączano nam pewne szlagiery, o których – wydaje mi się –
nowe pokolenie dzieciaków już niestety nie pamięta. Bo kto z nas nie kojarzy
opowieści o Jasiu i Małgosi? Albo nie podążał za historią Kopciuszka w nadziei,
że w końcu los się do niego uśmiechnie. Stare baśnie nie tylko zapewniały nam
rozrywkę, ale też zawsze na koniec serwowały nam, pewne przesłania, które
wspierały rozwój naszego moralnego kręgosłupa i – wyręczając trochę rodziców –
uczyły nas, jak trzeba się zachować. Kreowały też rzeczywistość, w której dobro
absolutnie zawsze wygrywało ze złem, a księżniczki odjeżdżały z księciem na
białym koniu w stronę lepszej przyszłości. I chociaż teraz nasze wyobrażenia
dostają od prawdziwego świata solidnie w twarz, kto wtedy nie czekał na
formułkę „i żyli długo i szczęśliwie…”? Dzisiaj kształt bajek uległ sporej
zmianie, niemniej baśnie ciągle jeszcze stanowią inspirację dla twórców filmów.
Na każdym kroku spotykamy jakąś adaptację albo produkcję subtelnie inspirowaną
historią baśniowych bohaterów. I dzisiaj chciałabym Cię zaprosić do dyskusji,
obudzić w Tobie wewnętrzne dziecko i dowiedzieć się, które pomysły skradły
Twoje serce.
Redaktor Ego: Z całą pewnością jesteśmy
pokoleniem, które obowiązkowo wychowywało się na braciach Grimm i twórczości
Andersena. Czy teraz Jaś i Małgosia, Czerwony Kapturek czy Królewna Śnieżka
mają jakieś szanse z kolorowymi animowanymi ludzikami, które są w ofercie
przeróżnych stacji telewizyjnych dla dzieci? O to powinniśmy zapytać młodych
rodziców, bo to teraz w ich rękach w dużej mierze spoczywa los baśniowych
postaci. Chociaż kiedyś skradły nasze serca, teraz na niektóre z nich ciężko
spojrzeć bez wątpliwości. Jakie bowiem płyną z nich morały? Najczęściej coś w
stylu „jeżeli na swojej drodze spotkasz nieprzytomną dziewczynę, możesz ją
pocałować” lub „jeżeli jesteś wystarczająco bogaty, nie liczy się Twój wygląd”.
Mogły też przyczynić się do wytworzenia w świadomości kobiet nieosiągalnego
obrazu idealnego księcia z bajki, który w końcu przybędzie na białym koniu.
Rzeczywistość trochę rozwiewa dziecięce baśniowe fantazje, dlatego, jeżeli chcą
one do nas powrócić i ponownie nas oczarować, muszą dorosnąć wraz z nami. I z
całą pewnością próbują, bo nie musiałem się długo zastanawiać, aby kilka
tytułów od razu przyszło mi do głowy.
Kinga: Podobnie było też u mnie, chociaż
niektóre z moich typów są jedynie inspirowane historiami, które dobrze znamy, a
sama fabuła jest mocno naciągnięta. Takie zmiany mogą wyjść filmowi na dobre
albo też wyjątkowo zbrukać pierwotną wersję. Padło już dziś nawiązanie do
Kopciuszka, Śpiącej Królewny czy Belli, ja na początek nie przywołam mojej
pierwszej myśli (zostawię ją sobie na soczysty koniec), ale historię pewniej
czarnowłosej dziewczynki, która w wyniku różnych zbiegów okoliczności
zamieszkała z siedmioma mężczyznami, jednocześnie wzdychając do pewnego
księcia. Królewna Śnieżka, jak pewnie większość baśni, ma całkiem spore
portfolio, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju adaptacje i nawiązania. W filmie
„Mirror Mirror” cała historia potraktowana jest dość humorystycznie. W rolę
krasnoludków wcielają się karły, które zamiast wydobywania złota czy innych
dobroci, zajmują się kradzieżą, burząc przy tym idealny baśniowy obraz uroczych
niskich pracusiów w czapeczkach i z kilofami w rękach. O Śnieżce, która w
pewnym momencie się do nich przyłącza, nawet nie wspomnę. Fabuła mimo wszystko
jest dość wierna pierwowzorowi, a te elementy, które się różnią, są
potraktowane subtelną dawką komizmu, przy tym nie ma tu mowy o żadnej parodii.
Całość kończy się oczywiście dobrze, nie mogę też pominąć Julii Roberts, która
w roli złej królowej spisała się genialnie. Mogłaby spokojnie przybić piątkę z
Diaboliną, gdyby tylko miała takie życzenie.
Redaktor Ego: Moja pierwsza myśl była bardzo
podobna, trudno bowiem zapomnieć o kobiecie mieszkającej z siedmioma
mężczyznami. Obecnie o bajkach myślę przez pryzmat nieco mroczniejszych i
bardziej dojrzałych wersji. Jeżeli miałbym sięgnąć po ponownie opowiedzianą
baśń, musi mieć ona w sobie więcej z „Władcy Pierścieni” niż disneyowskiej
kolorystyki. Dlatego też, gdy zaproponowałaś ten temat, przed moimi oczami od
razu pojawiła się „Królewna Śnieżka i Łowca”. Jest to zdecydowanie najlepszy
przykład baśni, która spotkała się z dark fantasy, a ze schadzki tej wychodzi
naprawdę przyzwoicie. Śnieżka w tej wersji niewiele ma wspólnego z delikatną i
niewinną dziewczynką, która przyjmuje jabłko od nieznajomej. Chociaż do Kristen
Stewart można mieć wiele zarzutów, to świetnie wpisała się w nową wersję
(jestem w stanie wiele wybaczyć, bo to w końcu tylko baśń) Baśniowa księżniczka
nie otacza się zajączkami i ptaszkami, ale staje oko w oko z wielkim trollem, a
gdy przyjdzie potrzeba, zakłada zbroję i zagrzewa rycerzy do walki. Nowa
Śnieżka stawia na mroczniejszy klimat dość daleki od bajkowości. Jest chłodno,
szaro a otaczający nas świat jest brudny i zły. Wszystko to w ogromnej mierze
zasługa Ravenny, która jest świetna w byciu złą. Do tego stopnia, że Śnieżka
dla zimnej, przebiegłej i okrutnej królowej w wykonaniu Charlize Theron jest po
prostu marnym przeciwnikiem. Co najważniejsze klimat nie zostaje łagodzony zbyt
dużą ilością humoru i pozostaje w swojej konwencji do końca. Nawet gdy na
ekranie pojawiają się krasnoludki, wcale nie robi się słodko i uroczo (no, może
przez chwilę). Niestety na dobrze śpiewające krasnoludy musieliśmy poczekać, aż
do premiery „Hobbita”.
Kinga: Mroczny klimat i zabarwienie
fantasy to coś, czego bardzo potrzeba współczesnym baśniom, nie tylko dlatego,
że rzucają na historię nowe światło, ale dają twórcom możliwość zabawy
historią. Mogą wziąć tylko to, co jest dla nich wygodne i co im się w tym
momencie przyda. Robiąc research dotyczący tematu baśni w kinematografii,
wpadłam na trop Czerwonego Kapturka i od razu wpisałam go sobie na listę
tytułów do obejrzenia. Potem przed oczami przemknęła mi Twoja ocena, co jeszcze
bardziej mnie zaintrygowało, bo opis filmu jest raczej w Twoim stylu. „Red
Riding Hood” to dość mocno stuningowana historia Kapturka, która w zasadzie nijak
się ma do klasycznej baśni. Wilk ewoluował do rangi wilkołaka, a jedyne wątki,
które się nie zmieniły, to czerwona pelerynka bohaterki i babcia mieszkająca
gdzieś w głębi lasu. Mimo to mam raczej pozytywne odczucia. Valerie, czyli nasz
Kapturek, to dziewczyna dużo starsza od pierwotnej wersji, co pozwala na
wprowadzenie wątku miłosnego gdzieś pomiędzy wiersze. Fantastyczne motywy
wilkołaków czy czarownic dodają historii pikanterii, a całość przekazu staje
się dla współczesnego widza bardziej atrakcyjna. Podobnie jak w „Królewnie
Śnieżce i Łowcy”, swoją odwagą główna bohaterka mocno odbiega od oryginału i to
w dużej mierze sprawia, że film jest wart uwagi. Do tego świat przedstawiony
wygląda jak wyrwany z Salem z XVII wieku i aż czuć, że za chwilę w tle pojawi
się jakiś proces o czary. Nie mogę też zapomnieć o ścieżce dźwiękowej, dla mnie
„Dziewczyna w czerwonej pelerynie” to dobre połączenie elementów baśniowych i
fantastycznych.
Redaktor Ego: Tak, dziewczyna w czerwonej
pelerynie, wilkołak i Gary Oldman w roli nieugiętego inkwizytora. Masz rację,
zdecydowanie brzmi jak coś, na co mógłbym ostrzyć sobie pazurki. Niestety tylko
tak brzmi. Przyznaję, że jest zdecydowanie mroczniej (chociaż czy zjadanie
babci i rozpruwanie brzucha wilkowi w oryginale nie było już wystarczająco
ciężkie). Pytanie, czy jest doroślej? „Dziewczyna w czerwonej pelerynie”
zatrzymała się w okresie dojrzewania i tym o to sposobem otrzymujemy
młodzieżowe romansidło w stylizacji „za siedmioma górami, za siedmioma
lasami...”. Mamy tutaj wątek miłosny jak z liceum: on kocha ją, ona wzdycha do
innego, ale ci nie mogą być razem, bo rodzice się nie zgadzają i tak dalej.
Miłosny trójkąt mocno mnie drażnił, a jedyne, za co mógłbym pochwalić
„Czerwonego Kapturka i koszyczek pełen hormonów” to sposób, w jaki wodził on
widza za nos. Tożsamość wilkołaka była do końca ukrywana, ale przez cały czas
pojawiało się pełno sugestii i wskazówek, a każda kolejna rzucała podejrzenia
na kogoś zupełnie innego. Gdybym jednak mógł, wolałbym naiwne kino miłosne omijać
wąską ścieżką przez las. Może podasz teraz jakiś naprawdę mroczny przykład?
Kinga: To chyba w dużej mierze kwestia
tego, na co się zwraca uwagę. Oglądając historię Kapturka walczącego z
wilkołakami, ten cały wątek miłosny był dla mnie daleko na dziewiątym planie.
Miałabym nawet spory problem, gdybyś zapytał o imię wybranka Valerie i to nie
dlatego, że oglądałam jakoś szalenie nieuważnie. Całą moją uwagę przyciągnęła
grasująca w okolicy bestia i klimat przypominający nieco „The Originals”.
Pytaniem o bardziej mroczny przykład postawiłeś mnie, przyznam szczerze, pod
ścianą, bo nawet nie umiem sobie przypomnieć filmu, który byłby na równi
mroczny. Ty oczywiście nie byłbyś sobą, gdybyś nie wyszperał gdzieś czegoś, co
nie tylko rzuci zupełnie nowe światło na którąś ze znanych baśni, ale również
rzuci bohaterów w całkiem nowy bieg zdarzeń, mam rację? Bo jednak zmieniając
baśń w mroczniejsze kino, trzeba dodać historii sporą szczyptę pikanterii.
Redaktor Ego: Oczywiście, że jeżeli mam coś
polubić powinno mieć to w sobie więcej pikanterii, niż wskazuje na to przepis.
Co więcej, dodałbym do tego jeszcze dużą dawkę naprawdę czarnego humoru.
Trauma, jaką przeżyli Jaś i Małgosia musiała pozostawić na ich psychice poważny
ślad. Jakoś nie jestem w stanie uwierzyć, że dzieci po porwaniu, tuczeniu, a
następnie wrzuceniu do pieca swojej oprawczyni, mogłyby żyć długo i
szczęśliwie. Bardziej prawdopodobne jest, że Jaś zacząłby się jąkać, a Małgosia
zostałaby wioskową wariatką. Istnieje też druga możliwość, takie przeżycia bowiem
potrafią wykuć naprawdę silne charaktery. Znane przede wszystkim z aktu
wandalizmu w chatce z piernika rodzeństwo, po spaleniu pierwszej czarownicy
postanawia zająć się tematem na poważnie. Hansel i Gretel (czyli oryginalni Jaś
i Małgosia) zostają szanowanymi i znanymi w świecie łowcami czarownic. O ile
wcześniejsze tytuły to w przede wszystkim mroczny i poważny klimat, tak
przygody rodzeństwa to pełna czarnego humoru produkcja wypełniona krwawymi
efektami w stylu filmów grozy. Jeżeli komuś takie klimaty nie odpowiadają,
raczej na próżno będzie poszukiwał ambitnej aranżacji losów Jasia i Małgosi.
Stali się oni bowiem niegrzeczni i nieprzyzwoici, a do tego trudnią się fachem,
w którym bez odrobiny ironii i czarnego humoru można oszaleć.
Kinga: Brzmi jak American Horror Story,
tyle że ze wplecionymi w fabułę elementami baśniowymi. Biorąc jednak pod uwagę
to, że na temat Jasia i Małgosi powstało znacznie mniej filmów niż o wszelkich
królewnach, pomysł jest godny podziwu. Motyw czarownic też ostatecznie bardzo ładnie
wplata się w całość. A przelew krwi – no cóż, nie ma co walczyć, z tym że teraz
właśnie tego potrzebuje przeciętny widz. Jeżeli chodzi jednak o zachowanie
pozorów baśniowości, przy tym pozwalając sobie na odrobinę mroku, w tym wypadku
Diabolina (kto pozwala na takie tłumaczenia?) chyba sprawdza się równie dobrze.
Zła wiedźma, która rzuca klątwę na bezbronną dziewczynkę, manipulantka i
intrygantka, która (do pewnego momentu) nie cofa się przed niczym, aby osiągnąć
swój cel. Skrzywdzona przez los, poszukuje zemsty w nieszczęściu innych, z
czasem jednak – idąc za przykładem wszystkich bajek – łagodnieje i ulega
urokowi księżniczki. Jestem ciekawa, jakie wrażenie wywarła na Tobie Angelina
Jolie z nienaturalnie uwypuklonymi kośćmi policzkowymi?
Redaktor Ego: „Piekło nie zna furii takiej jak
kobieta wzgardzona” i nie ważne czy jest ona księżniczką, czy wróżką. Zdradzona
przez ukochanego Diabolina traci skrzydła i staje się naprawdę złą czarownicą.
Są takie role, do których aktor wręcz się urodził. W przypadku Jolie jest to
główna bohaterka „Czarownicy”. Jeżeli chodzi o ten tytuł, w sumie powinienem
być bardzo rozczarowany. Cały film, jak i sama postać miała ogromny potencjał
do opowiedzenia czegoś naprawdę mocnego i wstrząsającego. Diabolina bowiem
przedstawiona została jako naprawdę czarny charakter (wystarczy rzucić okiem,
jak ona wygląda!). Czarne chmury szybko jednak zostają rozwiane i dotarło do
mnie, że przecież w końcu oglądam film Disneya. Historia staje się pełna
uroczych i słodkich momentów, efekty specjalne oczarowują, a szczęśliwe
zakończenie już od początku wisi w powietrzu. „Czarownica” zachwyciła mnie
jednak pod innymi względami. Jak wiadomo, historię piszą zwycięzcy, więc od
dziecka znamy tylko jedną wersję wydarzeń, tym razem jednak do głosu dochodzi
druga strona, a my śledzimy wydarzenia z perspektywy „złej i strasznej”
postaci. Czy jednak na pewno złej? Świat baśni, który zapamiętałem z
dzieciństwa, był zawsze aż nazbyt czarno-biały. Książę zawsze był przystojny,
księżniczka zawsze była dobra i niewinna, a macochy i wiedźmy były złe, za co
spotykała je zasłużona kara. W przypadku „Czarownicy” możemy obejrzeć piękną i
wzruszającą przemianę postaci wzorowo złej na powrót w dobrą. Magiczne
stworzonka i piękne zakątki kojarzą mi się również z innym tytułem, w tym
przypadku nie mam jednak aż tak dobrych wspomnień. Pozostawię Ci więc karteczkę
z napisem „zapytaj mnie”.
Kinga: Ja tę karteczkę wezmę i chętnie
podążę wprost do króliczej nory, aby wejść w świat, w którym rozmiar ma spore
znaczenie. Bo jeśli przypadkiem urośniesz do 3.5 metra, nie zmieścisz się w
małe drzwiczki prowadzące do ogrodu, a jeśli z kolei skurczysz się do rozmiarów
mrówki, nie dosięgniesz klucza, który te drzwi otwiera. Zakładając oczywiście,
że nie myślisz logicznie. „Alicja w krainie czarów” to propozycja Tima Burtona,
w której dobrze znana nam historia jest wzbogacona Johnnym Deppem, Heleną
Bohnam Carter i prawdziwie burtonowskim stylem prowadzenia fabuły. Do tego
kalejdoskop barw i natłok dialogów, dzięki którym trudno było mi się na tym
filmie nudzić. Standardowy motyw dobra ze złem przeplatany jest zdradą i
intrygami, co dodaje całości smaku. Jest też Alicja, która momentami jest
trochę zbyt zagubiona, niemniej jednak daje sobie radę z nową sytuacją, a Mia
Wasikowska ze swoją twarzą nie-wiem-co-się-dzieje realizuje swoją rolę
idealnie. Chcesz podjąć wyzwanie okiełznania Żaberzwłoka czy nawet nie zwróciłbyś
uwagi na królika w kamizelce?
Redaktor Ego: Królik w kamizelce w moim
przypadku sprzedał mi chyba trefny lub wybrakowany towar. „Alicji w Krainie
Czarów” nie można odmówić rozmachu, jeżeli chodzi o efekty specjalne i
stworzenia aż zbyt tętniącego życiem onirycznego świata. Jak dla mnie za
pięknymi obrazkami niewiele się kryje. Zupełnie jakby Burton wyszedł z
założenia, że skoro wszyscy i tak znają losy Alicji, to nie ma powodów, by się
za bardzo starać, a zamiast na historii skupimy się na popisywaniu się efektami
specjalnymi. Z drugiej strony ciężko wyobrazić sobie baśń czy bajkę bez
obecności magii. Dlatego na koniec zostawiłem coś mocno nietypowego.
Długo
się zastanawiałem czy tytuł ten dodać do listy. W końcu nie jest to żadna
adaptacja baśni ani alternatywne losy znanych nam bohaterów. Miałem jednak
nieodparte wrażenie, że coś z baśniami ma coś wspólnego. „Czarownica: Bajka
Ludowa z Nowej Anglii” mocno odbiega od pozostałych tytułów. Jest to film
surowy, brutalny i prosty, w którym przy użyciu niewielkiego nakładu
budżetowego powolnie budowane jest napięcie. Nowa Anglia. XVII wiek. Małżeństwo
wraz z piątką dzieci opuszcza osadę i postanawia żyć w odosobnieniu.
Niespodziewanie zaczynają dotykać ich kolejne złe rzeczy i powoli zwracają się
oni przeciwko sobie. Nie ma tu żadnych fajerwerków, jest za to naprawdę świetny
montaż i starannie poprowadzona opowieść. Są też drobnostki, które wskazują na
podobieństwa do baśni. Biedna rodzina żyjąca na skraju lasu, tajemniczy wilk,
kobieta w czerwonym płaszczu mieszkająca głęboko w lesie czy zatrute jabłko.
Możesz uznać, że rozpatrywanie tej „Czarownicy...” w kategorii baśni jest mocno
naciągane, jednak jest to świetny, trzymający w napięciu i niepokojący film,
który dla jednych może być co najwyżej folkowym horrorem/thrillerem
(niewłaściwe skreślić). Dla mnie jednak jest to właśnie prawdziwa baśń. Jeżeli
bracia Grimm spisywali przeróżne historie, które potem zamienili w baśnie, to
na samym początku musiały mieć one swój początek w historiach właśnie takich
jak ta.
Kinga: Faktycznie, ten film, choć nie
jest żadną adaptacją, nosi w sobie pewne znamiona baśniowości, legendy, ale
pierwsze skrzypce gra tu jednak budowanie napięcia. Niemniej jednak jestem
zaskoczona tym, że „Czarownica…” przypadła Ci do gustu.
Obiecałam,
że najlepsze zostawię na koniec. Pytałeś o moją pierwszą myśl i to było właśnie
„Into The Woods”, czyli zgrabne połączenie kilku baśniowych historii w dobrze
opracowaną całość, w której wątki płynnie przez siebie przechodzą. „Tajemnice
Lasu” to co prawda musical, ale nie tak inwazyjny, jak niektóre pozycje z tego
gatunku. Bohaterowie co prawda śpiewają zbiorówki, ale raczej nie zdarza się,
żeby nagle wszyscy wstali i zaczęli tańczyć w jednym rytmie, jakby ćwiczyli ten
moment swojego życia miesiącami. To film łączący w sobie historię o
magicznej fasoli, Kopciuszku, Roszpunce i Czerwonym Kapturku. Nie zabraknie
oczywiście złej czarownicy. Warto też zaznaczyć, że twórcy tego filmu są także
odpowiedzialni za jeden z lepszych musicali, „Wicked”, który z kolei jest
inspirowany historią z krainy Oz. W „Tajemnicach lasu” wszystkie wątki mają
swoje pięć minut, a jednak wszyscy bohaterowie spotykają się w pewnym momencie,
łącząc fabułę w idealnie zbilansowaną całość. I chyba właśnie o ten bilans
chodzi we współczesnych adaptacjach. O równowagę między tym, co znamy z baśni,
a tym, co przykuwa naszą uwagę teraz. I o to, że nie zawsze dobro musi być
zawsze na wierzchu. Czasem warto wprowadzić smaczek, który wprowadzi trochę
świeżości do odgrzewanej historii.
Redaktor Ego: Nie ulega wątpliwości, że do wielu rzeczy z naszego
dzieciństwa mamy ogromny sentyment. Powroty do takich smaczków to oczywisty
bagaż wspomnień i doświadczeń, do którego aż przyjemnie powrócić. Łezka się w
oku kręci. Nic więc dziwnego, że w kinie łatwo odnaleźć znajome rozwiązania,
schematy czy nawet bohaterów. Dlatego też znane wszystkim baśnie coraz częściej
zaczęły pojawiać się w popkulturze w przeróżnych wydaniach (filmowe wersje to
przecież jedynie wierzchołek góry lodowej). Są krótkie, proste, schematyczne i
doskonale znane. Łatwo jest w nich porządnie namieszać, bo pole do popisu jest
ogromne, a widz będzie zaskoczony za każdym razem. Chociaż nie wszystkie próby
sprawiają, że serce bije mocniej, a szczęka opada z głośnym plaśnięciem na
podłogę, to z ogromnym zapałem poszukuję wszelkich, nawet najdrobniejszych
nawiązań do bajek i baśni. Zabawa jest niesamowita i gorąco ją polecam. Może
również Tobie uda się znaleźć jakieś okruszki na popkulturowej ścieżce. Jest
ich zdecydowanie więcej, niż można by się spodziewać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz