niedziela, 10 września 2017

Gabinet Strachu #1 - Demon Online

Gabinet Strachu #1 - Demon Online


Młode pokolenie jest już na tyle skomputeryzowane, że za pomocą aplikacji robi już niemal wszystko. Coraz mniejsze są też szanse na to, że udałoby się z nimi skontaktować, bez pośrednictwa mobilnego urządzenia z dostępem do Wi-Fi. W takiej sytuacji kryzys w branży, mogą przeżywać wszystkie stwory, duchy i wampiry, które nadal liczą na to, że młodzież zechcę zorganizować piknik gdzieś w lesie lub wybrać się do opuszczonego domu. Wszystko bowiem ma swoją wirtualną wersję, więc straszydła albo umrą z głodu, albo updateują się do wersji 2.0.

Gdy w małym amerykańskim miasteczku w niejasnych okolicznościach umiera młoda uczennica szkoły średniej, piątce jej najlepszych przyjaciół nie pozostaje nic innego jak pogodzić się z tragedią. Nie jest to jednak łatwe, gdy każde z nich otrzymuje link do aplikacji wysłanej z telefonu zmarłej. Ciekawość wygrywa nad kształcącym się dopiero u młodych zdrowym rozsądkiem, czego wkrótce wszyscy mogą pożałować, bo aplikacja okazuje się obdarzoną podłym charakterem wersją Siri, a jej główną funkcją jest pokazanie użytkownikowi, co mogą oznaczać słowa "umrzeć ze strachu"

Gdy z opisu filmu dowiadujemy się, że „grupa znajomych staje się ofiarami tajemniczych wydarzeń”, jasne już jest, z jakim rodzajem horroru mamy do czynienia. Nieogarnięte nastolatki robią coś nieodpowiedzialnego, a potem możemy tylko zgadywać, kto umrze pierwszy i dlaczego to będzie znów blondynka. Aplik@cja braci Vang pod tym względem nie różni się w ogóle od filmów tego rodzaju. Dzieciaki postanawiają wejść w link wysłany z telefonu denatki, nie przejmując się w ogóle tym czy to wirus, czy spam i w ten sposób zapraszając do swojego życia BeDevila. Poręczny i łatwy w obsłudze program (nie wymaga logowania przez FB ani akceptacji regulaminu) szybko okazuje się zwykłym dupkiem. Co więcej, jest to jedyna postać, którą daję się jakoś na ekranie znieść.

Zabijający we współczesnym stylu e-demon jest kolejnym dowodem na to, że wszystko można sprowadzić do wersji mobilnej. Nużące i męczące staje się to, że cała akcja rozgrywa się z telefonami w ręku, a nikomu nawet nie przychodzi na myśl, żeby się z nim rozstać. "Innowacyjność" pomysłu jest tak oczywista, że w ogóle pozbawia historię wyrazu. Demony przemawiające za pomocą plansz do gdy, czy kaset wideo mają w sobie jakiś klimat. Może dodaje im to fakt, że przedmioty te zazwyczaj zalegają gdzieś na strychach, a nie znajdują się w kieszeni każdego z nas. Sama BeDevil — zabójcza aplikacja, to próba połączenia Jingsawa z "Piły" który uwielbiał gry i zadania, z Pennywise Kinga, który przybierał postać najgorszych ludzkich koszmarów. Wieję od niego jednak straszną podróbką i nie dodaję on od siebie absolutnie nic. Mimo to jednak, na ekranie jest on najlepszym elementem, który przychodzi nam oglądać, bo cała pozostała obsada... to jest dopiero koszmar.


Oglądając grę większości obsady, pierwszym skojarzeniem jest szkolna akademia, gdzie liczyło się tylko zapamiętanie i powtórzenie tekstu, najlepiej jak to możliwe (zachłystując się ze zgrozy, byli tak słodcy, że ma się ochotę ich przytulić i głaskać). To jednak też tylko połowa problemu. Drugą są same postaci, w których młodzi aktorzy musieli się wcielić. Fatalne przerysowanie pewnych modeli było tak niedokładne, że zastanawiałem się, czy przypadkiem ktoś nie chciał obśmiać pewnych stereotypów i schematów w filmie. Gavin (Carson Boatman) jest niedojrzałym chłopakiem, który nie ma pojęcia, jak powinien zachowywać się w związku. Dziewczyna dzwoni do Ciebie, bo boi się być sama w domu? Zapytaj jej, czy nie jest przypadkiem za późno (gay alert). Haley (Victory van Tuyl) ma problemy z doborem zachowania do sytuacji, a Alice (Saxon Sharbino) jest tak nieporadna i niewinna, że gdyby spotkało ją coś złego, byłoby to równie okrutne, jak skrzywdzenie szczeniaczka. Zdawać by się mogło, że przynajmniej jedna postać zachowuje pozory normalności, jednak Cody (Mitchell Edwards) rozsądnie tylko czasem mówi, a zachowuję się jak reszta. Kartonowe dialogi pisane były im chyba na kolanie, a co do postaci, bracia założyli się chyba, która z nich będzie głupsza — pod tym względem wygrywa scena, w której dzieciaki postanawiają usiąść koło martwego kolesia, żeby posłuchać znalezionego nagrania. Scena ta chyba została wycięta ze "Strasznego Filmu".

Wysyłając młodzież na zabójcze wakacje do domku w lesie lub zapewnia im się wstrząsające wrażenia podczas zwiedzania opuszczonego zakładu psychiatrycznego, wrzuca się je do typowej "sytuacji bez wyjścia". Zasięgu brak, a w promieniu wielu mil ani jednej żywej duszy. Tego producenci chyba nie wzięli pod uwagę, wybierając na miejsce akcji standardowe amerykańskie miasteczko. To jednak wydaje się totalnie opustoszałe, w domach brak rodziców i najprawdopodobniej elektryczności, bo nikt odruchowo nie próbuje zapalić świateł.


Przerażający w filmie nie był sam Mr. BeDevil, ale wszystko, co robili główni bohaterowie. Na dobrą sprawę, gdyby zostawić ich bez aplikacji, sami w końcu by sobie zrobili krzywdę. Program tworzący obraz naszych największych lęków na podstawie analizy naszej osobowości i zawartości konta na fb (czasami to, co można tam znaleźć, jest wystarczająco przerażające) w dobie ogólnej cyfryzacji był tak oczywisty, że aż bez wyrazu. Sam czarny charakter, jaki by nie był nie musiał się specjalnie wysilać, bo bohaterowie nie próbowali stawiać nawet jakiegoś szczególnego oporu. Aplik@cja jest filmem, który wyraźnie miał być o nastolatkach, dla nastolatków albo – co gorsza – kampanią społeczną ostrzegającą przed zgubnym wpływem telefonów komórkowych. Film dostarczył nam wszystkiego, co w ginie grozy najgorsze: bezsensownych dialogów, nielogicznych zachowań, ucieczek i przerażenia bez przekonania oraz przerysowanych do bólu bohaterów, którzy swoim zachowaniem irytowali i drażnili.




Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger