poniedziałek, 18 grudnia 2017

Gabinet Strachu #19 - Gdy stajesz się zwierzyną

Gabinet Strachu #19 - Gdy stajesz się zwierzyną


Po obejrzeniu fatalnego i chaotycznego, francuskiego „Grave” moje relacje z filmami psychologicznymi nieco się zmieniły. Od powściągliwego podejścia, przeszedłem do zdecydowanej niechęci. Z drugiej jednak strony, ten rok obfitował w tytuły, które reklamowane jako horrory wypadały niezwykle dobrze w swoim właściwej niszy. Nowa produkcja Lanthimosa wyrywa widza z jego strefy komfortu, wprowadzając go w stan niepewności, beznadziei i niemocy. Działa w ten sposób na nasze emocje, lepiej niż niejeden, „klasyczny” horror.

Państwo Murphy wiedli spokojne, normalne życie. Steven, sanowany kardiochirurg, Anna okulistka i dwójka zdolnych dzieci tworzyli wyidealizowany, a zarazem nieco karykaturalny obraz rodziny z wyższych sfer. Sztywnej, rzeczowej i powściągliwej w okazywaniu emocji. Krystalicznie czyści wydają się nie mieć żadnych problemów, czy tajemnic. Tym okropniejsza więc wydaje się tragedia, która ich odtyka. Steven, mimo swojego braku wylewności bierze pod swoją opieką Martina. Drobnymi prezentami, spacerami i rozmowami, próbuję zastąpić mu ojca, który zmarł na jego stole operacyjnym. Kierowany poczuciem winy czy też dobrym sercem, główny bohater, postanawia zaprosić chłopca pod swój dach. Okazuje się jednak, że jest to jedna z najgorszych decyzji w jego życiu. Idealne życie zmienia się w koszmar, a Steven staje przed niezwykle trudną decyzją.


„Zabicie Świętego Jelenia” pozornie wydawać się może kolejnym nadam bitnym filmem, który za sprawą wybujałego ego reżysera ma być jedną wielką metaforą, w której trzeba porządnie grzebać, żeby doszukać się nieraz abstrakcyjnych interpretacji i wyciągać nad wyraz głębokie wnioski. Lanthimos, zgranie wykorzystując artystyczne zabiegi snuje dość prostą historię, wykorzystując motyw znany z greckiego dramatu. Nad bohaterem ciąży fatum, zło popełnione w przeszłości wymaga sprawiedliwości. Los jest nieubłagany i prowadzi do nieuchronnej kary. Dopada ona go w momencie, gdy prowadzi on swoje życie, w najlepszy możliwy sposób. Jest kochającym i troskliwym ojcem oraz dobrym mężem. Otacza się wyjątkowymi ludźmi i stara się przelać swój emocjonalny „dobrobyt” dalej, wyciągając rękę w stronę półsieroty, nie do końca zdrowej psychicznie. Los jednak upomina się o swoje i stawia mężczyznę w klasycznej sytuacji z greckiego dramatu. Niezależnie co zrobi, będzie cierpiał. Zawsze spotka go kara, mniejsza lub większa. Niezależnie co uczyni, nie ma możliwości ucieczki.

Sędzią i katem w jednej osobie jest sam Martin, początkowo sprawiający wrażenie bezbronnego i skrzywdzonego dziecka szukającego miłości oraz możliwości powrotu do normalnego życia, wzbudza nasze współczucie. Gdy jednak relacja między Stevenem a chłopcem staje się zbyt duszna i niewygodna, zaczyna nosić znamiona nękania, chłopak pokazuje swoje drugie obliczem, a zaciskając pętle wokół chirurga i rzucając go na kolana.


Po takiej dawce emocji oglądając, jak karma podle wbija nóż w plecy bohaterowi, czujemy, jak nas samych ogarnia niemoc i beznadzieja. By wprowadzić nas w ten stan i nie uwalniać spod jego wpływu do samego końca, grecki reżyser sięga po cały wachlarz zagrań. Na początek to świetny wybór aktora do roli Martina. Chłopak zdaje się zupełnie nie pasować do pewnej teatralności i dokładności pozostałych bohaterów. Ze swoim wyglądem i manierą prezentuje się jako postać z filmu dokumentalnego o młodzieży z problemami. Jest on zupełnym przeciwieństwem ułożonych, dokładnych i nieskazitelnych członków rodziny, a jego pojawienie się burzy całą harmonię w domu. Film raczy nas również długimi i powolnymi ujęciami, w których często przemierzamy wraz ze Stevenem ciasne szpitalne korytarze lub zza jego pleców przyglądamy się jego rodzinnej tragedii. Sama historia również toczy się powoli i reżyser nie widzi potrzeby, aby cokolwiek przyśpieszać. Utrzymuje nas on w poczuciu poczuciu niemocy i beznadziei. Całą narrację dopina mocna sakralna muzyka, bo jaki grecki dramat mógłby się obyć bez chóru, która wręcz nachalnie akcentuje wiele momentów. Zdarza się jednak, że oprawa muzyczna wymyka się spod kontroli i dźwięki nam oferowane, zupełnie nie współgrają z tym, co na ekranie widzimy. Dzięki temu możemy być świadkami jedzenia frytek z udziałem epickiej orkiestry w tle.

„Zabicie Świętego Jelenia” jest filmem, który wyraziście opowiada historię, przelewając na widza emocje będące udziałem głównego bohatera. Lanthimos nie męczy widza, wymagając od niego wykopania spod tony metafor głębokiego przesłania. Nie porzuca on przy tym starannego artystycznego dopieszczenia szczegółów. Dzięki czemu tytuł ten z pewnością jest godny polecenia, ale na pewno nie wszystkim.

"The Killing of a Sacred Deer" 7/10



Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger