wtorek, 23 stycznia 2018

Gabinet strachu #20 - Upośledzony kuzyn Kramera

Gabinet strachu #20 - Upośledzony kuzyn Kramera

Gdy do pokoju pełnego pułapek trafiają: blondynka o uśmiechu dmuchanej lalki, dziewczyna napalona tak mocno, że niemal zostawia za sobą ślimaczy ślad, nieporadny koleś z wachlarzem głupich pytań oraz para, która cały potencjał swoich mózgów przeznacza na dążenie do kopulowania, jedyną zaletą filmu jest przyśpieszony procesu selekcji naturalnej.

Całkiem niedawno na ekrany kin po siedmioletniej przerwie wróciła seria „Piła”. Ósma część krwawego tasiemca była trochę jak obserwowanie emeryta próbującego poderwać atrakcyjną nastolatkę – niby wszystko się zgadzało i było na miejscu, ale jakoś nie specjalnie dało się na to patrzeć. Jednak niezależnie od tego czy ktoś przestał oglądać „plac zabaw Jigsawa” po pierwszej, piątej, czy przestanie dopiero po dziesiątej części, to filmom nie można odmówić charakterystycznego klimatu czy pomysłu. Wystarczy bowiem dowolny kadr i wiemy już z jaką produkcją mamy do czynienia. Po upływie ledwie trzech miesięcy, gdy sprawa z „Piłą” jest jeszcze dość świeża, moim oczom ukazuje się tytuł, który nie tyle inspiruje się klasycznym shlasherem, ile po prostu z niego bezczelnie zrzyna, idąc przy tym po linii najmniejszego oporu. Zapału do obejrzenia „Escape Room” nie miałem żadnego. Trzeba być bowiem szaleńcem albo niesamowitym optymistą, by po takim tytule spodziewać się powiewu świeżości.

Wszelkiego rodzaju pokoje ucieczek ze swoimi skomplikowanymi zagadkami mają być dla uczestników testem inteligencji, sprawności, pomysłowości oraz współpracy. Nadrzędnym celem takiej zabawy jest oczywiście dostarczenie rozrywki i podniesienie przy tym poziomu adrenaliny. „Escape Room” jest jedynie testem wytrzymałości sprawdzającym czy jesteśmy w stanie wytrwać do końca oglądając coś tak kiepskiego. Nagrodą z ukończenie seansu jest świadomość, że to się już skończyło i możemy o tym zapomnieć. Tyle tylko, że wyjście wcześniej, da nie tylko ten sam efekt, ale skróci również nasze męczarnie.


Uważam, że nawet najgorszy horror ma w sobie jakiś dobry element. Czasem jest to przynajmniej jeden bohater, charakteryzacja, pomysł, nawet jeżeli źle wykorzystany, czy chociażby kolorystyka filmu. W każdym znaleźć można nawet drobną rzecz świadczącą o tym, że przynajmniej tliła się w nim jakaś dobra koncepcja. Nowy slasher od samego początku wycina jednak ze mnie wszelkie nadzieje. Na domiar złego nie robi tego z chirurgiczną precyzją, lecz z rzeźnickim okrucieństwem przy użyciu tępych narzędzi, a w „Escape Room” tępe jest dosłownie wszystko. Obdarzeni inteligencją ameby główni bohaterowie, irytują za każdym razem, gdy z ich ust wydobywają się jakiekolwiek słowa (gdy żadne dźwięki nie rozbrzmiewają, a my patrzymy na ich tęskniące za rozumem spojrzenia, też jest ciężko). Po zaledwie kilkunastu minutach słuchania bezsensownych dialogów po mojej głowie krążyły myśli – czy ktoś w końcu może ich już pozabijać? Gdy z ust jednej z bohaterek padają słowa „to test naszej inteligencji” a towarzyszy temu bezmyślny uśmiech, oczywiste staje się, że mamy do czynienia z typem osoby, która podczas testu ciążowego szukałaby odpowiedzi w Internecie.

Chwilą ulgi dla zmęczonego widza mógł być moment, w którym bohaterowie w końcu trafiają na miejsce kaźni. Okazuje się jednak, że jest to ciasny pokoik, którego jedyna funkcja jest metaforyczna. Niesamowicie oddaje jak ograniczona i ciasna jest wyobraźnia twórców. Zwykła szopa na narzędzia posiada bowiem więcej charakteru niż trzypokojowy „labirynt pełen zagadek”, do którego trafiają bohaterowie. Sam tajemniczy organizator zabawy wcale nie prezentuje się lepiej. Wypada on przy Kramerze jak nastoletni onanista przy aktorze porno. Brak mu wszystkiego: kreatywności, charakteru, okrucieństwa i pomysłu na interes. Trudno mi uwierzyć, że na koniec mama nie kazała mu umyć zębów i iść spać. Racje bytu zapewniał mu jedynie fakt, że do swojej zabawy wyłapuje ludzi, którzy pozostawieni sami sobie pozabijaliby się nawet w parku rozrywki.



W „Escape Room” nie było absolutnie nic dobrego. Od żałosnych i irytujących postaci, przez brak jakiegokolwiek pomysłu i kreatywności, łamigłówki dla początkujący, po fatalną scenografię. To, co na ekranach przeżywali bohaterowie, było niczym w porównaniu, z męczarnią, jakiej musieli doświadczyć widzowie. Chociaż tragiczny pod każdym względem, dla mnie przejdzie do historii. Pierwszy raz widziałem film, któremu wystawiłem 1/10. Tym samym „Escape Room” zasłużył na wyróżnienie w postaci „Złotej Łyżeczki”, bo gdybym ja taką posiadał, to z pewnością już na samym początku wydłubałbym sobie oczy.

OCENA: 1/10

czwartek, 4 stycznia 2018

Styczniowe postanowienia - książki

Styczniowe postanowienia - książki

W osiąganiu sukcesu najważniejsza jest organizacja, staranne planowanie i konsekwentne działanie. Brzmi trochę jak motywacyjny szajs, ale nie ma co ukrywać, że sporo w tym prawdy. Nie, absolutnie nie mam zamiaru przelewać na was „pozytywnego myślenia” i zachęcać was do działania (przymuszać powinno się tylko samego siebie). Daleki też jestem od opisywania się słowami „nowy rok, nowy ja”, bo ów motto sprawdza się w jednym na tysiąc przypadków (albo jeszcze rzadziej). Wielka szkoda. Szkoda, też marnować kolejny, jakże fantastycznie zapowiadający się rok, bałaganem w planie dnia i siedzeniem w bibliotece czy przed laptopem z nurtującym pytaniem: na co mam teraz ochotę? Przyda mi się odrobina kontroli i mam nadzieję, że dobre duszyczki staną na straży moich drobnym postanowień i planów oraz będą pilnowały, abym rozliczał się ze wszystkiego w kolejnych recenzjach. Niesiony nieoczekiwanym natchnieniem zrobiłem małą listę książek, które chciałbym przeczytać w styczniu. Co o tym myślicie?

1.    Piąta Pora Roku – N. K. Jemisin

W ubiegłym roku dość często napotykałem na ten tytuł. Zapewne za sprawą, że o nagrodzonych książkach często się wspomina, a każdy, kto chce sprawdzić, czy zasługuję na wyróżnienie, ponownie o niej wspomina. W końcu usłyszałem też coś o samej autorce i nie było to najlepsze pierwsze wrażenie, jakie mogła na mnie zrobić (powiedzieć, że nie lubi się Lovecrafta, to jedno, ale zabieranie się za napisanie jego opowiadań na nowo, bo był rasistą, to już zupełnie co innego). Sam postanowiłem się do autorki nie uprzedzać. Dość enigmatyczny opis książki, sprawił, że byłem przekonany, że to pozycja bliska klimatom postapokaliptycznym. Po pierwszych stronach (drugoosobowa narracja co prawda sprawiała, że wypływały mi oczy) okazała się całkiem ciekawą koncepcją fantastycznego świata dotkniętego katastrofą, w której magia działa zupełnie inaczej, niż do tego przywykliśmy. Złota myśl na ten rok: Nie oceniaj książki, po poglądach autora.

2.
    Łowcy Dusz - Jacek Piekara 

W polskiej literaturze jest tylko jeden bohater (nie krzyczcie na mnie, na razie tylko jednego znam), który będąc szorstkim w obyciu dupkiem, stara się wyrządzić jak najwięcej dobra, a przynajmniej, gdy jest taka możliwość wybrać mniejsze zło. Czytając kolejne zbory opowiadań z "Cyklu Inkwizytorskiego", nie mogę pozbyć się wrażenia, że Piekara próbuję stworzyć świat i bohatera podobnych do stworzonych przez Sapkowskiego. Nie mamy więc do czynienia z klasycznym dobrem i złem, ale z wieloma odcieniami szarości. Główny bohater zaś podejmuje zazwyczaj decyzje, które raczej nie pokrywają się z systemem etycznym czytelników (wybaczanie, wyrozumiałość i bezinteresowna pomoc, są tutaj oznaką słabej wiary). Do tego znajduje on zawsze świetne wytłumaczenie oparte na swoim religijnym ekstremizmie. I chociaż kolejne opowiadania są równie schematyczne, a bohater coraz częściej irytuje powtarzalnością zachowań i wypowiedzi, na pewno świetnie nadają się do bezrefleksyjnego zabijania czasu. „Łowcy Dusz” to już czwarty zbiór opowiadań. Chociaż czytałem je niedawno, już nie pamiętam, co było w poprzednich. Tym razem skupię się nad tym bardziej i wypunktuję powody, dla których nadal sięgam po ten kolejne. 

3.    Modyfikowany Węgiel - Richard Morgan

To już nawet nie tytuł, który znajduję się na liście „do przeczytania”. „Modyfikowany Węgiel” ma od kilkunastu dni status – muszę przeczytać. Wszystko za sprawą, serialowej adaptacji, która już wkrótce pojawi się na Netflixie. Oczekiwania do samego serialu mam ogromne, bo jak do tej pory produkcje z platformy nie zawodziły. Dla wszystkich książkoholików oczywiste jest również, że książka jest zawsze lepsza. Po świetnym, zeszłorocznym powrocie Blade Runnera, kryminał w klimatach sci-fi jest czymś, na co strasznie mam ochotę. 

4.    Wieża Asów - George R. R. Martin

Uwielbiam nadludzi. Nie ma to nic wspólnego z filozofią Nietzsche, po prostu szaleję za historiami o ludziach obdarzonych niezwykłymi mocami. Nastoletnia fascynacja komiksową grupą mutantów w skórzanych trykotach przerodziła się w coś więcej, gdy poznałem takie tytuły jak „Stalowe Serce” Sandersona oraz „Dzikie Karty” Martina. Temu drugiemu miałem za złe, że zamiast kończyć „Pieśń Lodu i Ognia” zajmuje się czymś innym. Zmieniłem jednak zdanie, gdy zdałem sobie sprawę, że opowiadania zebrane pod jego redakcją, na polskie wydanie musiały czekać 27 lat, a sam zbiór zrobił na mnie ogromne wrażenie. Teksty poza tym, że wypełnione są niezwykłymi pomysłami, wymagały dużej współpracy między autorami. Łączy je bowiem nie tylko wspólna tematyka, ale tworzą one w miarę spójną całość, opowiadając alternatywną historię świata po II wojnie światowej, w której pojawił się wirus zmieniający mutujący ludzi.  Zżera mnie ciekawość, jak wiele jeszcze nietypowych pomysłów ukryte jest w kolejnych tomach. I czy współpraca między autorami nadal wychodziła tak zgrabnie. 

5.    Pełnia Księżyca - Jim Butcher

W planach mam jeszcze jedną pozycję „dla zabicia czasu”. Chciałbym dać jej drugą szansę, ponieważ urban-fantasy nigdy dość (dodajmy, że dobrego urban-fantasy). „Front burzowy” będący pierwszym tomem Akt Harry’ego Dresdena, pozostawił sporo do życzenia. Można się bowiem rozczarować, gdy okazuje się, że świat nie jest aż tak magiczny, a główny bohater niewiele ma wspólnego z przyjemniaczkiem, jaki widnieje na okładce najnowszego polskiego wydania. Określany mianem mrocznego kryminału fantastycznego, kuleje w każdym punkcie tego określenia, a poszczególne elementy realizuje bez specjalnego przekonania. Może całą niezwykłość magicznego świata wykorzystał imiennik głównego bohatera. Cykl składa się już z jedenastu wydanych w Polsce tomów, a wszystkie kolejna zebrały nieco lepsze oceny. Jim najwyraźniej miał jeszcze jakieś pomysły i chciałbym się przekonać, czy one były nieco lepsze. Coś nowego musiało w nich przecież być.

Na początek, tyle wystarczy. Chociaż oczywiście mam nadzieję, że uda mi się przeczytać znacznie więcej. Na pewno dam wam wtedy znać. Może wy macie jakieś książkowe postanowienia i plany. Dajcie znać jakie fantastyczne książki macie już za sobą lub jeszcze przed sobą. Może dzięki temu poznam coś, o czym jeszcze nie mam pojęcia. Pierwsze recenzje książek już wkrótce, a wcześniej najlepsze tytuły, jakie czytałem w ubiegłym roku.


Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger