niedziela, 29 października 2017

Gabinet Strachu #4 - Symulator pieszych wędrówek po lesie



Jest na świecie wiele miejsc, które mają nie najlepszą opinię, otoczone są aurą tajemnicy, a na ich temat krążą dziesiątki historii i legend, od których włos się jeży. Wśród najbardziej przerażających można wymienić opuszczoną szkołę weterynarii w Anderlechcie, park rozrywki Six Flags w Nowym Orleanie, wyspę Hashima na Morzu Wschodniochińskim czy w końcu absolutny klasyk – ukraińskie miasto duchów, czyli Prypeć. Od samego oglądania zdjęć człowieka przechodzi dreszcz, a lokacje bez większej charakteryzacji mogłyby nadawać się scenerię filmów grozy. U podnóża gór Fuji w Japonii znajduje się kolejne takie miejsce. Las Aokigahara, zwany Morzem Drzew, który swój wstrząsający wizerunek zawdzięcza nie tyle strasznym legendom, ile przerażającym statystyką – jest bowiem miejscem niezwykle często przez samobójców.

Przez lata blisko 100 ciał rocznie zostało odnajdywanych na terenie zajmującym ok. 30 km kwadratowych. Ponure statystki oraz miejscowe historie o duchach są niemal gotowym materiałem na horror, a tym który postanowił zejść z leśnej ścieżki i zajrzeć niebezpieczeństwu w oczy był Jason Zada. W swoim „The Forest” na dobrą sprawę miał już gotowca. Chociaż sam las podczas żadnego z ujęć tak naprawdę nie różni się niczym od zielonych obszarów Kanady czy Europy Wschodniej, to atmosferę budować powinny wszystkie małe ślady pozostawione przez ludzi, piszące swoją smutną historię: pozostawione i zniszczone obuwie czy namioty, konopne sznury zawieszone na gałęziach, wstążki wskazujące drogę powrotną na ścieżkę. Tego wszystkiego jednak zabrakło i na godzinę utknęliśmy w niczym niewyróżniającym parku narodowym. Rezygnacja z prostych rekwizytów byłaby może i zrozumiała, gdyby doszło do niej na rzecz efektów specjalnych. Szepty w leśnej ciszy, pokrzywione sylwetki pośród drzew, obrzydliwe halucynacje. Może i rzeczywiście pojawiało się to w filmie, ale wszystkiego było jak na lekarstwo.



Film już od samego początku nie zachęcał do zostania z nim na dłużej. Najwyraźniej ekipa nie mogła do końca się zdecydować, w jaki sposób rozpocząć całą historię, dlatego zamiast spokojnie i powoli zacząć się rozeznawać w tym, co się właściwie dzieje, dostaliśmy niemiłosiernie pocięte i chaotycznie ułożone trzy, czy nawet cztery odmienne narracje, dotyczące głównej bohaterki. W kwestii, która wersja będzie ważniejsza, do zgody nie doszło i w końcu uznano, że warto mieć na prolog kolokwialnie wywalone i przenieść akcję od razu do Japonii. Siostra bliźniaczka Sary (Natalie Dormer) zaginęła gdzieś w japońskim lesie, więc żeby więcej czasy poświęcić na straszenie widza, przerzuconą ją od razu na miejsce. Tyle że straszenia widza nie było w ogóle.

Główna bohaterka w trampkach i z walizką wyrusza od razu na pomoc swojej siostrze. Pięknej zagubionej dziewczynie w potrzebie postanawia pomóc reporter Aiden (Taylor Kinney), który organizując bardzo małą ekipę poszukiwawczą (przy trzech osobach przetrząśnięcie takiego lasu zajmie im około miesiąca, nic dziwnego, że z tego lasu prawie nie wychodzimy). Doświadczony przewodnik, tak samo, jak napotkane wcześniej niepokojąco dziwne panie, ostrzega kobietę przed tym, aby w lesie nie schodziła za ścieżki i że las nie jest zwykłym miejscem wybieranym przez samobójców. Ma on w sobie bowiem pewną siłę, która potrafi namieszać w głowie człowiekowi, szczególnie gdy ten jest przygnębiony i odczuwa smutek. Po tej powtarzającej się trzykrotnie kwestii spodziewać możemy się, że jakieś złe duchy zaczną szybko dawać o sobie znać, a pokręcone wizje i halucynacje będą spływać na nas orzeźwiającą kaskadą. Nic z tego. Pomimo możliwości, jakie daje wybrana przez reżysera lokacja, nie oglądamy nic niezwykłego i możemy odnieść wrażenie, że akcja zamiast do Japonii przeniosła nas do zagajnika, gdzie organizowane są firmowe zjazdy. Wyjątkowość Aokigahary i otoczka legend o niespokojnych duchach zostają maksymalnie spłaszczone, ale za to przez zdecydowaną większość filmu możemy podziwiać drzewa… i w sumie nic więcej.

W samej końcówce filmu rzutem na taśmę, Zada próbuję coś zrobić. Po męczącym wyczekiwaniu jedyne co ma nam do zaoferowania to zombie bardziej przypominające średniej jakości strój z Halloween niż filmowe realizacje umarlaków oraz kilka ponurych wizji mających swoje uzasadnienie zapewne w telepatii bliźniąt. Ponad godzinne wyczekiwanie, pozbawione jakiegokolwiek napięcia zwieńczone zostaje czymś totalnie nijakim. „The Forest” jest po prostu symulatorem chodzenia po lesie niemającym nawet najmniejszych turystycznych zalet. Wyprawa do zwykłego lasu z pewnością dostarczy każdemu o wiele większych wrażeń.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger