niedziela, 5 listopada 2017

Gabinet Strachu #8 - Nie otwieraj tych cholernych drzwi


Mając do czynienia ze starożytnymi ruinami ukrytymi gdzieś w gąszczu tropikalnych lasów Brazylii, piaskowych pustkowi Egiptu czy monsunowych lasach Indii, spodziewamy się raczej, że będzie się tam kręcił ktoś wyposażony w pejcz, stylowy kapelusz lub przynajmniej obdarzony jest wyrazistym... biustem i dwoma poręcznymi spluwami. Ostatecznie widok turystów lub narkotykowego półświatka też nikogo by bardzo nie dziwił. Zaskoczeniem może być jednak fakt, że do takiego miejsca udaje się pogrążona w rozpaczy matka.

"The Other Side of the Door" jest tym filmem, który usilnie próbuje udawać horror za pomocą wykrzywionych twarzy i przerażających koszmarów, lecz tak naprawdę ma zadatki na dramat lub co najwyżej słaby thriller. W tym przypadku jednak produkcja jest na tyle miła, że już od samego początku daje nam dość wyraźnie do zrozumienia, że będziemy mieli do czynienia z czymś, co będzie pełne niedociągnięć. W pierwszej scenie możemy obejrzeć zakochaną młodą parę, która spacerując po indyjskiej plaży, decyduje się zostać w kraju słynącym z curry i Bollywood. Chwilę później Maria i Michael spotykają małą dziewczynkę, której z oczu zaczyna płynąć krew, a twarz przeobraża się w facjatę ponurego straszydła. Film dla pewności przekonał nas, że na pewno się nie pomyliliśmy i oglądamy kino grozy, wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Okazuje się jednak, że wszystko było snem, a pobudce głównej bohaterki towarzyszy rzucający się w oczy napis, uwaga: SIX YEARS LATER. Już na starcie mamy pytania, które nie dotyczą fabuły, ale logiki. Bo od czego minęło 6 lat? Czy od spotkania z demonicznym dzieckiem? Jeżeli tak to Indie są naprawdę zakręconym i niefajnym miejscem i mam nadzieję, że ktoś pomógł tej biednej dziewczynce. Zresztą nieważne, obserwując bowiem poczynania "matki roku" szybko okaże się, że nie to będzie nas zastanawiało.


Maria jest pogrążona w depresji, nie może się pogodzić z tragiczną utratą syna, dlatego też w końcu decyduje się na odebranie sobie życia. Nie udaje się jej to jednak. Może ona na szczęście liczyć na wsparcie kochającego męża. W takich chwila najmniej taktowni bliscy często rzucają rady w stylu: "spróbuj o tym nie myśleć" lub podnoszą na duchu zapewnieniami, że wszystko się kiedyś ułoży. Pod tym względem wszystkich na głowę bije gosposia Marii. Odwiedzając kobietę, która otarła się o śmierć i ledwo utrzymuję kontakt z otoczeniem "Wróżka chrzestna" w sari opowiada jej o starożytnych ruinach ukrytych w lesie i możliwości porozmawiania ze zmarłymi. Jeżeli chodzi o podtrzymywanie na duchu, ta postać wymiata wszystkich. Zdesperowana matka, będąc i tak w fatalnym stanie po płukaniu żołądka postanawia uwierzyć w lokalne mity i legendy, a ekshumację i zbezczeszczenie zwłok niedawno zmarłego syna uważa za świetny pomysł. Nawet najbardziej zrozpaczone osoby jednak mają w sobie jakiekolwiek odruchy wrażliwości czy zdrowego rozsądku, nawet najmniejsze zawahanie się świadczyłoby, o resztach człowieczeństwa. Jednak nie ma co na to liczyć, film trzeba pchnąć dalej, bo przecież będziemy straszyli widza.
Starożytne ruiny i hinduski folklor, aż się proszą o coś naprawdę smakowitego, bo przecież wstydem byłoby w tak kolorowych i egzotycznych okolicznościach pozostawić widza zaledwie z przeciętnymi zombie. Film jednak pod tym względem idzie na przekór sobie w totalnie przeciwnym kierunku i zamiast próbować przekonująco grać horror, robi wszystko, aby jednak być thrillerem. Zamiast zombie i demonów, będziemy mieli jump scare z udziałem przedstawicieli hinduskiej sekty religijnej — Aghori. Wysmarowani ludzkimi prochami i jedzący zwłoki, gdy się już jednak pojawiają, są dość straszni. Czy nie przeraziłby nas widok takiej osoby stojącej w środku nocy w naszym ogródku? Na dobrą sprawę na tym mogłoby się skończyć. Jednak Robertsowi było mało i potrzebował czegoś jeszcze. Zamiast przepychu, różnorodności i kreatywności jak w bollywoodzkim tańcu synchronicznym mamy dokładnie to samo co w Stanach. Poruszające się przedmioty, skradające się za plecami potwory, które znikną zaraz, gdy się odwrócimy oraz obumierające wokół rośliny i małe zwierzątka. Co więcej, rozhisteryzowana do tej pory matka nic nie robi sobie z obecności nowego lokatora. Jest to dla niej na tyle normalne, że chwilę po tym, jak usłyszy samogrający fortepian, postanawia umyć naczynia.

Pozostaje nam pogodzić się z faktem, że gdzie nie pojechaliby amerykanie, wraz ze sobą biorą wszystkie dostępne klisze i choćby wylądowali w najbardziej odległym zakątku świata, spotka ich dokładnie to samo co na ojczystej ziemi. Muszę przyznać, że gdy do wszystkiego włącza się duch, zdaje się, że w końcu się udało i film przypomina już nieco bardziej horror. Obdarzony jednak ambicjami i iście ułańską fantazją Roberts chce więcej, ale niestety w tym momencie chyba grzebiąc w skarbonce puka o dno, bo wszystko, co widzimy w końcówce to efekty zalatujące tekturą i gumą na kilometr, do tego stopnia, że może i wystraszy nas pojawiająca się krzywa gęba, lecz chwile potem będziemy się jedynie głośno śmiali, bo ktoś z ekipy musiał wyskoczyć po ten rekwizyt chyba na odpustowy stragan.



Od próby udawania horroru bardziej męcząca i absurdalna jest sama główna bohaterka. Chociaż z całego serca powinniśmy jej współczuć tragedii, jaka ją dotknęła, jednak jej pozbawiona wyrazu i nieraz zakończeń nerwowych postać, za każdym razem zaskakuje coraz bardziej swoją nieporadnością i brakiem w zanadrzu jakiejkolwiek mimiki. Każda jej reakcja jest tak oderwana od logicznego postępowania, że zaczynamy się zastanawiać czy przypadkiem wszystko to się nie dzieje przypadkiem w umyśle schizofreniczki. Smutne jest również to, że "The Other Side of the Door" jest kolejnym horrorem niesionym na fali egotycznej mody, który zabiera nas na wycieczkę po świecie. Jednak tak jak w przypadku "The Forest" czy "The Windmill Massacre" za zmianą lokalizacji nie idzie absolutnie nic, a sięganie do regionalnych wierzeń kończy się tutaj równie fatalnie, jak w przypadku baby jagi z "Don't Knock Twice". Niczym się nie wyróżnia, niczym nie zaskakuje, a do Indii ekipa pojechała na wakacje, bo historia równie dobrze mogłaby dziać się gdziekolwiek.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger