Gdy do pokoju pełnego pułapek
trafiają: blondynka o uśmiechu dmuchanej lalki, dziewczyna napalona tak mocno,
że niemal zostawia za sobą ślimaczy ślad, nieporadny koleś z wachlarzem głupich
pytań oraz para, która cały potencjał swoich mózgów przeznacza na dążenie do
kopulowania, jedyną zaletą filmu jest przyśpieszony procesu selekcji
naturalnej.
Całkiem
niedawno na ekrany kin po siedmioletniej przerwie wróciła seria „Piła”. Ósma
część krwawego tasiemca była trochę jak obserwowanie emeryta próbującego
poderwać atrakcyjną nastolatkę – niby wszystko się zgadzało i było na miejscu,
ale jakoś nie specjalnie dało się na to patrzeć. Jednak niezależnie od tego czy
ktoś przestał oglądać „plac zabaw Jigsawa” po pierwszej, piątej, czy
przestanie dopiero po dziesiątej części, to filmom nie można odmówić
charakterystycznego klimatu czy pomysłu. Wystarczy bowiem dowolny kadr i wiemy
już z jaką produkcją mamy do czynienia. Po upływie ledwie trzech miesięcy, gdy
sprawa z „Piłą” jest jeszcze dość świeża, moim oczom ukazuje się tytuł, który
nie tyle inspiruje się klasycznym shlasherem, ile po prostu z niego bezczelnie
zrzyna, idąc przy tym po linii najmniejszego oporu. Zapału do obejrzenia
„Escape Room” nie miałem żadnego. Trzeba być bowiem szaleńcem albo niesamowitym
optymistą, by po takim tytule spodziewać się powiewu świeżości.
Wszelkiego
rodzaju pokoje ucieczek ze swoimi skomplikowanymi zagadkami mają być dla
uczestników testem inteligencji, sprawności, pomysłowości oraz współpracy.
Nadrzędnym celem takiej zabawy jest oczywiście dostarczenie rozrywki i podniesienie
przy tym poziomu adrenaliny. „Escape Room” jest jedynie testem wytrzymałości
sprawdzającym czy jesteśmy w stanie wytrwać do końca oglądając coś tak
kiepskiego. Nagrodą z ukończenie seansu jest świadomość, że to się już
skończyło i możemy o tym zapomnieć. Tyle tylko, że wyjście wcześniej, da nie
tylko ten sam efekt, ale skróci również nasze męczarnie.
Uważam,
że nawet najgorszy horror ma w sobie jakiś dobry element. Czasem jest to
przynajmniej jeden bohater, charakteryzacja, pomysł, nawet jeżeli źle
wykorzystany, czy chociażby kolorystyka filmu. W każdym znaleźć można nawet
drobną rzecz świadczącą o tym, że przynajmniej tliła się w nim jakaś dobra
koncepcja. Nowy slasher od samego początku wycina jednak ze mnie wszelkie
nadzieje. Na domiar złego nie robi tego z chirurgiczną precyzją, lecz z
rzeźnickim okrucieństwem przy użyciu tępych narzędzi, a w „Escape Room” tępe
jest dosłownie wszystko. Obdarzeni inteligencją ameby główni bohaterowie,
irytują za każdym razem, gdy z ich ust wydobywają się jakiekolwiek słowa (gdy
żadne dźwięki nie rozbrzmiewają, a my patrzymy na ich tęskniące za rozumem
spojrzenia, też jest ciężko). Po zaledwie kilkunastu minutach słuchania
bezsensownych dialogów po mojej głowie krążyły myśli – czy ktoś w końcu może
ich już pozabijać? Gdy z ust jednej z bohaterek padają słowa „to test naszej
inteligencji” a towarzyszy temu bezmyślny uśmiech, oczywiste staje się, że mamy
do czynienia z typem osoby, która podczas testu ciążowego szukałaby odpowiedzi
w Internecie.
Chwilą
ulgi dla zmęczonego widza mógł być moment, w którym bohaterowie w końcu
trafiają na miejsce kaźni. Okazuje się jednak, że jest to ciasny pokoik,
którego jedyna funkcja jest metaforyczna. Niesamowicie oddaje jak ograniczona i
ciasna jest wyobraźnia twórców. Zwykła szopa na narzędzia posiada bowiem więcej
charakteru niż trzypokojowy „labirynt pełen zagadek”, do którego trafiają
bohaterowie. Sam tajemniczy organizator zabawy wcale nie prezentuje się lepiej.
Wypada on przy Kramerze jak nastoletni onanista przy aktorze porno. Brak mu
wszystkiego: kreatywności, charakteru, okrucieństwa i pomysłu na interes.
Trudno mi uwierzyć, że na koniec mama nie kazała mu umyć zębów i iść spać.
Racje bytu zapewniał mu jedynie fakt, że do swojej zabawy wyłapuje ludzi,
którzy pozostawieni sami sobie pozabijaliby się nawet w parku rozrywki.
W
„Escape Room” nie było absolutnie nic dobrego. Od żałosnych i irytujących
postaci, przez brak jakiegokolwiek pomysłu i kreatywności, łamigłówki dla
początkujący, po fatalną scenografię. To, co na ekranach przeżywali
bohaterowie, było niczym w porównaniu, z męczarnią, jakiej musieli doświadczyć
widzowie. Chociaż tragiczny pod każdym względem, dla mnie przejdzie do
historii. Pierwszy raz widziałem film, któremu wystawiłem 1/10. Tym samym
„Escape Room” zasłużył na wyróżnienie w postaci „Złotej Łyżeczki”, bo gdybym ja
taką posiadał, to z pewnością już na samym początku wydłubałbym sobie oczy.
OCENA: 1/10
Uśmiałem się nieźle z Twoich porównań :-) Film koszmarny. Musiała w nim grać żona/kochanja/córka prezesa kinowej Dystrybucji bo inaczej nie wiem jak to mogło trafić na duży ekran.
OdpowiedzUsuńJedynym plusikiem tej produkcji jest ubaw jaki miałem z moimi towarzyszami po seansie wspominając co poszczególne sceny :-)
Fajna recka :-)
Pozdrawiam,
S.
Miło przeczytać, że się podoba :) przed wyjściem z kina powstrzymywał mnie jedynie fakt, że chciałem napisać recenzje :P
UsuńJestem fanem serii Piła i idąc do kina miałem ogromną nadzieję, że otrzymam mniej więcej to co lubię z tej serii najbardziej. Czyli sieczkę oraz pokazania relacji psychologicznej między postaciami. Tekst na plakatach głosił: "Horror inspirowany serią Piła". Tak się złożyło, że szedłem w ciemno, bo ani recenzji nie czytałem, ani zwiastunów nie widziałem a jedyne co mnie zachęciło to plakat.
OdpowiedzUsuńNie sądziłem, że można aż tyle zepsuć w jednym filmie. Relacje psychologiczne na poziomie pierwotniaków. Czas wstępu i zapoznawania widza z fabułą przed przejściem do głównego wątku tak "krótki" że zdążyłbym w tym czasie sobie porządną drzemkę uciąć i nie pogubiłbym się w fabule, która również była wyjątkowo "zagmatwana.
Dobry horror (czy też thriller, bo w sumie nie wiem w jakiej kategorii ten film umieścić) powinien wzbudzić w widzu uczucie lęku, najlepiej jak jeszcze po seansie zachęca do refleksji.
Oglądając ten film faktycznie zacząłem się bać (że jak nie wyjdę z kina to mój mózg wyparuje) a wychodząc z sali miałem pewne przemyślenia ("ostatni raz idę na film do kina w ciemno").
Podsumowując: zgadzam się z recenzją w 100%. Jednak moja ocena to 0/10 -> na 1 trzeba sobie zasłużyć :)
strasznie wymęczył mnie ten badziew,podziwiam samą siebie że dotrwałam do końca ;P chyba miałam nadzieję że coś sensownego się w końcu wydarzy,że może się mylę ...scena kiedy tych dwoje napalonych zaczęło się rozpuszczać od kwasu ale nadal namiętnie się całowali boże mój buhaha
OdpowiedzUsuńJeśli lubi Pan filmy, polecam mało znany "Potwór z zamku", na mnie zrobił świetne wrażenie. Escape roomu nie oglądałam, ale aż mnie Pan zachęcił paradoksalnie. A ponoć najgorszy film świata to "The Room" Tommy Wiseau i po miażdżącej jego krytyce ludność masowo rzuciła sie go oglądać.Czasem antyreklama staje sie rekomendacja najlepsza z możliwych :).
OdpowiedzUsuń