Wybieranie drogi na skróty okazuje się zazwyczaj
kiepskim pomysłem. W filmach zawsze kończy się nadkładaniem drogi i okazją do
użycia żartów w kategorii: „Ty to nazywasz skrótem!”. W horrorach natomiast to
stuprocentowa szansa na dotkliwe okaleczenia lub bolesną śmierć. Jeden z
bohaterów „Rytuału” wypowiada bardzo mądre słowa, że „Gdyby skrót rzeczywiście
był skrótem, ktoś wyznaczałby tędy szlak”. Mądrość dociera do mężczyzn jednak
zbyt późno i stają oni w obliczu niebezpieczeństwa ukrytego gdzieś w głębi
lasu. W tym momencie pojawia się pytanie: Czy będziemy teraz śmiertelnie
przerażani, czy może pozostanie mam wycieczka krajoznawcza po lesie.
Luke, Huth, Dom i Phil są dobrymi przyjaciółmi,
którzy mają dla siebie coraz mniej czasu. Kiedyś głównie imprezowali i pili na
umór przy każdej okazji (a my musimy wierzyć im na słowo, bo niewyraźne i
przygnębione twarze sugerują, że kryzys wieku średniego właśnie zatrzymał się
na wycieraczce i już puka do ich drzwi). Ostatnim desperackim oddechem młodości
planują niezwykłą wyprawę, dzięki której znów poczują wiatr w rzednących powoli
włosach. By uczcić swojego zmarłego przyjaciela, decydują się na sprawdzenie
swojej męskości podczas podróży po dzikich szwedzkich górach.
Czym jednak byłaby taka wyprawa, gdyby w końcu
ktoś nie skręcił sobie kostki. Zmuszeni do pośpiechu mężczyźni decydują się na
podróż przez las, w którym znajdują opuszczone chaty, dziwne symbole i wiszące
na drzewach truchła zwierząt. Coś żyje ukryte w mroku drzew, obserwuje i
zapewne wkrótce zacznie polowanie. Co takiego piszczy w trawie, pozostaje
jednak długo tajemnicą, bo producenci uznali, że okoliczności natury sprzyjają wylewności i rozpoczynają się rozmowy, kłótnie, wyrzuty,
przepychanki, wypominania, narzekania... i tak dalej, i tak dalej. Panowie,
zamiast gotować się od testosteronu i adrenaliny zaaplikowali sobie
najwyraźniej estrogen. Kulawi bohaterowie na szczęście nie pretendują nawet do roli
najciekawszego elementem filmu. Gdy oni pałętają się po lesie, cała reszt
zdecydowanie próbuje nadrabiać niedostatki.
Pierwszym elementem, który wprowadza odpowiednią
atmosferę, jest sam las. Skąpany we
wczesnojesiennych przygaszonych kolorach (chociaż na północy równie dobrze mógł
być to środek lipca) z przejmującą ciszą, której nie przerywa nawet śpiew
ptaków. Jest jednym z tych miejsc, w którym na pewno nie chcielibyśmy się
znaleźć sami (niezależnie od pory roku czy dnia). Nieprzyjemną atmosferę i
delikatny dreszcz wywołuje również ścieżka dźwiękowa. W tym przypadku twórcy
nie żałowali i nie przebierając w środkach, za pomocą oprawy muzycznej chcą
wywołać jak najmocniejszy efekt. Chociaż soundtrack jest przejmujący, nieprzyjemny
i niepokojący (na dodatek najlepszy, jaki słyszałem ostatnio w horrorach) to
wydaje się mocno rozdmuchany. Z takim podkładem muzycznym na ekranie można by
spodziewać się co najmniej Drakuli w rozwianym płaszczy, który na wzgórze
wjeżdża na wilkołaku. Zamiast tego oglądamy nieco szamoczących się po lesie
głównych bohaterów, co początkowo absolutnie ze sobą nie współgra.
Film nie należy do tych, które skupiają się na
starannym budowaniu napięcia. „Rytuał” uderza raczej z przyczajenia dobrze
wymierzonym sierpowym, by po chwili schować się w krzakach i przez jakiś czas
nie dawać po sobie znaku życia. Senne wizje, miejsca kultu i dziwne symbole.
Film wprowadza stopniowo coraz dziwniejsze elementy, budując niemal magiczną
atmosferę oraz mnożąc pytania. Z czasem klimat się zagęszcza, jednak ścieżka
przez las, którą obrali producenci, nie wiedzie widza w ramiona mrocznego i
tajemniczego thrillera z pogranicza horroru, ale rzuca nas wprost do świata…
wiedźmina? Gdy w tle tuż za bohaterami pojawiała się sylwetka tajemniczej
istoty, pierwsza rozbrzmiewająca w mojej głowie myśl brzmiała: „ktoś tutaj ewidentnie
dużo czasu spędził z polskim RPG-iem”.
Film z minuty na minutę coraz bardziej przypomina
brutalny crossover „Czerwonego Kapturka” oraz „Jasia i Małgosi” dla dorosłych.
Dlaczego w takim razie tak ciężko jest przy nim wysiedzieć w skupieniu i
zainteresowaniu? Tutaj niczym echo powraca kwestia głównych bohaterów.
Nieciekawi i bez polotu bardzo przypominają pozbawionych instynktu
samozachowawczego nastolatków z miałkich slasherów. Chociaż w stosunku do nich
wypadają nawet gorzej, bo są całkowicie bezbarwni.
Przez zdecydowaną większość filmu jesteśmy
skazani na towarzystwo „zabawnych staruszków”, którzy ciągle wspominają o
alkoholu i imprezach (bo przecież w ich wieku jest to takie zabawne). „Rytuał”
na szczęście okazał się jednym z tych niewielu filmów, w których dotrzymanie do
końca popłaca. Nie każdy jednak będzie z wystawionego rachunku szczęśliwy.
Ostatnie minuty bowiem już całkowicie zamieniają klimatyczny horror na fantasy.
Dlatego niczym słup stojący przed wejściem do lasu ostrzegam: Dla tych którzy
preferują klasyczne dobrze zbudowane kino grozy z dużą domieszką niepokojącego
thrillera, polecam szlak „czerwony”, czyli ominąć tytuł szerokim łukiem, bo gdy
wszystko zacznie się wyjaśniać, z powodu irytacji może dojść nawet do
krwawienia z nosa. Tych wszystkich, którzy należą (wraz ze mną) do radykalnej
grupy szczycącej się wielkim transparentem „Horror to powinien mieć wątek
fantastyczny” jakkolwiek to zabrzmi, zachęcam do tego, żeby weszli głębiej, dla
tych kilku minut przyjemności warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz