niedziela, 4 marca 2018

Gabinet Strachu #22: Rytuał (2017)


Wybieranie drogi na skróty okazuje się zazwyczaj kiepskim pomysłem. W filmach zawsze kończy się nadkładaniem drogi i okazją do użycia żartów w kategorii: „Ty to nazywasz skrótem!”. W horrorach natomiast to stuprocentowa szansa na dotkliwe okaleczenia lub bolesną śmierć. Jeden z bohaterów „Rytuału” wypowiada bardzo mądre słowa, że „Gdyby skrót rzeczywiście był skrótem, ktoś wyznaczałby tędy szlak”. Mądrość dociera do mężczyzn jednak zbyt późno i stają oni w obliczu niebezpieczeństwa ukrytego gdzieś w głębi lasu. W tym momencie pojawia się pytanie: Czy będziemy teraz śmiertelnie przerażani, czy może pozostanie mam wycieczka krajoznawcza po lesie. 

Luke, Huth, Dom i Phil są dobrymi przyjaciółmi, którzy mają dla siebie coraz mniej czasu. Kiedyś głównie imprezowali i pili na umór przy każdej okazji (a my musimy wierzyć im na słowo, bo niewyraźne i przygnębione twarze sugerują, że kryzys wieku średniego właśnie zatrzymał się na wycieraczce i już puka do ich drzwi). Ostatnim desperackim oddechem młodości planują niezwykłą wyprawę, dzięki której znów poczują wiatr w rzednących powoli włosach. By uczcić swojego zmarłego przyjaciela, decydują się na sprawdzenie swojej męskości podczas podróży po dzikich szwedzkich górach.



Czym jednak byłaby taka wyprawa, gdyby w końcu ktoś nie skręcił sobie kostki. Zmuszeni do pośpiechu mężczyźni decydują się na podróż przez las, w którym znajdują opuszczone chaty, dziwne symbole i wiszące na drzewach truchła zwierząt. Coś żyje ukryte w mroku drzew, obserwuje i zapewne wkrótce zacznie polowanie. Co takiego piszczy w trawie, pozostaje jednak długo tajemnicą, bo producenci uznali, że okoliczności natury sprzyjają wylewności i rozpoczynają się rozmowy, kłótnie, wyrzuty, przepychanki, wypominania, narzekania... i tak dalej, i tak dalej. Panowie, zamiast gotować się od testosteronu i adrenaliny zaaplikowali sobie najwyraźniej estrogen. Kulawi bohaterowie na szczęście nie pretendują nawet do roli najciekawszego elementem filmu. Gdy oni pałętają się po lesie, cała reszt zdecydowanie próbuje nadrabiać niedostatki.

Pierwszym elementem, który wprowadza odpowiednią atmosferę, jest sam las. Skąpany we wczesnojesiennych przygaszonych kolorach (chociaż na północy równie dobrze mógł być to środek lipca) z przejmującą ciszą, której nie przerywa nawet śpiew ptaków. Jest jednym z tych miejsc, w którym na pewno nie chcielibyśmy się znaleźć sami (niezależnie od pory roku czy dnia). Nieprzyjemną atmosferę i delikatny dreszcz wywołuje również ścieżka dźwiękowa. W tym przypadku twórcy nie żałowali i nie przebierając w środkach, za pomocą oprawy muzycznej chcą wywołać jak najmocniejszy efekt. Chociaż soundtrack jest przejmujący, nieprzyjemny i niepokojący (na dodatek najlepszy, jaki słyszałem ostatnio w horrorach) to wydaje się mocno rozdmuchany. Z takim podkładem muzycznym na ekranie można by spodziewać się co najmniej Drakuli w rozwianym płaszczy, który na wzgórze wjeżdża na wilkołaku. Zamiast tego oglądamy nieco szamoczących się po lesie głównych bohaterów, co początkowo absolutnie ze sobą nie współgra.



Film nie należy do tych, które skupiają się na starannym budowaniu napięcia. „Rytuał” uderza raczej z przyczajenia dobrze wymierzonym sierpowym, by po chwili schować się w krzakach i przez jakiś czas nie dawać po sobie znaku życia. Senne wizje, miejsca kultu i dziwne symbole. Film wprowadza stopniowo coraz dziwniejsze elementy, budując niemal magiczną atmosferę oraz mnożąc pytania. Z czasem klimat się zagęszcza, jednak ścieżka przez las, którą obrali producenci, nie wiedzie widza w ramiona mrocznego i tajemniczego thrillera z pogranicza horroru, ale rzuca nas wprost do świata… wiedźmina? Gdy w tle tuż za bohaterami pojawiała się sylwetka tajemniczej istoty, pierwsza rozbrzmiewająca w mojej głowie myśl brzmiała: „ktoś tutaj ewidentnie dużo czasu spędził z polskim RPG-iem”.

Film z minuty na minutę coraz bardziej przypomina brutalny crossover „Czerwonego Kapturka” oraz „Jasia i Małgosi” dla dorosłych. Dlaczego w takim razie tak ciężko jest przy nim wysiedzieć w skupieniu i zainteresowaniu? Tutaj niczym echo powraca kwestia głównych bohaterów. Nieciekawi i bez polotu bardzo przypominają pozbawionych instynktu samozachowawczego nastolatków z miałkich slasherów. Chociaż w stosunku do nich wypadają nawet gorzej, bo są całkowicie bezbarwni.


Przez zdecydowaną większość filmu jesteśmy skazani na towarzystwo „zabawnych staruszków”, którzy ciągle wspominają o alkoholu i imprezach (bo przecież w ich wieku jest to takie zabawne). „Rytuał” na szczęście okazał się jednym z tych niewielu filmów, w których dotrzymanie do końca popłaca. Nie każdy jednak będzie z wystawionego rachunku szczęśliwy. Ostatnie minuty bowiem już całkowicie zamieniają klimatyczny horror na fantasy. Dlatego niczym słup stojący przed wejściem do lasu ostrzegam: Dla tych którzy preferują klasyczne dobrze zbudowane kino grozy z dużą domieszką niepokojącego thrillera, polecam szlak „czerwony”, czyli ominąć tytuł szerokim łukiem, bo gdy wszystko zacznie się wyjaśniać, z powodu irytacji może dojść nawet do krwawienia z nosa. Tych wszystkich, którzy należą (wraz ze mną) do radykalnej grupy szczycącej się wielkim transparentem „Horror to powinien mieć wątek fantastyczny” jakkolwiek to zabrzmi, zachęcam do tego, żeby weszli głębiej, dla tych kilku minut przyjemności warto.

Egoistyczna ocena:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger