sobota, 3 marca 2018

Ladies and Gentlemen, the nominees are...



Kinga: Początek roku zawsze oznacza szereg niezrealizowanych postanowień, sprzątanie ozdób świątecznych i wybieranie „najlepszego” pod różnymi względami filmu z roku poprzedniego. „Najlepszego”, bo oscarowa komisja zdaje się mieć swój własny algorytm, według którego wybiera produkcję czy twórcę, który ma oficjalnie zostać uznany za odkrycie roku X. Oscary od lat wyglądają podobnie – kategorie wpadają w rutynę, a w każdej z nich znajdziemy kilka tych samych, powtarzających się w nudnym obiegu propozycji. To jednak spore wydarzenie medialne, które w naszym przypadku nie może przejść bez echa. Dlatego stwórzmy własne kategorie i bez zbędnych ceregieli wyróżnijmy zwycięzcę. Jestem bardzo ciekawa, jakie są Twoje typy.

Wojtek: Jestem jedną z tych osób, którym oscarowa atmosfera w ogóle się nie udziela. Wszyscy wkoło pędzą do kin, aby zaliczyć najważniejsze premiery, dyskutują o faworytach i wytykają nieporozumienia wśród nominowanych. Mnie jednak zupełnie nie pociąga na ogół ciężka i poważna atmosfera większości filmów (widać nadal nie dojrzałem do poważnych tematów) a jedyne co mogę z zainteresowaniem obserwować to te nieco mniej ważne kategorie, gdzie pojawiają się „Gwiezdne Wojny”, „Strażnicy Galaktyki” czy „Logan”. Z pewnością chciałabyś zmusić mnie do obejrzenie najważniejszych tytułów i pisania teraz o naszych faworytach, ale zmagania z przekonaniem mnie musiałabyś zacząć dużo wcześniej. Dlatego teraz pozwolimy, aby do głosu doszły nasze wewnętrzne beztroskie dzieciaki. Gdy inni dyskutują która historia bardziej dramatyczna, z głębszym przesłaniem i lepiej zrealizowana, my podyskutujemy o tytułach, przy których, w ubiegłym roku, bawiliśmy się najlepiej. Zaczynajmy więc od pierwszej kategorii.

Mimo że stajemy się coraz starsi, to jednak z pewnych rzeczy nie wyrastamy. Nie potrafimy przejść obojętnie obok faceta, który biega po mieście w obcisłym stroju, nosi pelerynie lub w czasach swojej młodości próbował wprowadzić nowy trend, czyli noszenie bielizny na spodniach. Waleczne Amazonki, człowiek w stroju nietoperza, mężczyzna mający problemy z agresją, idealista przebrany za flagę czy genetycznie zmodyfikowany szopowaty, wszyscy oni doprowadzają do niszczenia i dewastowania mienia publicznego, a mimo to kochamy ich i podziwiamy. Na wielkich ekranach jest ich pełno i wszystko wskazuje na to, że będzie coraz więcej. Czas więc wybrać najlepszego (lub najlepszą...albo najlepszych, sama widzisz, że możliwości jest mnóstwo). Zapraszamy na pierwszą kategorię, czyliNajlepszy Film Superbohaterski”.

Kinga: Chociaż w 2017 roku widziałam masę filmów o tym czy innym superbohaterze, niestety niekoniecznie tych najnowszych. Niemniej jednak mój typ był oczywisty od razu po wyjściu z kina. I od razu przygotuję się na wyczerpujący kontrwykład o płytkich gagach i zidiociałych bohaterach, ale jak dla mnie najlepszą produkcją był nowy „Thor”. Może i liczba żartów przewyższała liczbę dialogów, ale bawiłam się o wiele lepiej niż na przykład na „Czarnej Panterze” w zeszłym tygodniu. Bo o ile na filmie o człowieku przebranym za kota przerobiłam wszystkie pozycje jogi na kinowym fotelu, na kolejnej części przygód człowieka, który biega z młotkiem, siedziałam z pełnym zaciekawieniem. Fabularnie wszystko się zgadzało, ilość nawiązań do poprzednich filmów Marvela była wystarczająca i przede wszystkim w końcu, po kilku dobrych filmach, mamy wielki powrót Wielkiego Zielonego. Jak dla mnie wszystko się zgadza, ale wiem też, że niczym Cię do tej części uniwersum nie przekonam, dlatego też nawet nie będę próbować. Umieram natomiast z ciekawości, co Ty uznajesz za najlepszy film o nadludziach?

Wojtek: W „Thor: Ragnarok” liczba gagów przewyższała nie tylko liczbę dialogów, ale również poziom IQ wielu postaci. Po co Banerowi kilka doktoratów skoro w kluczowym momencie ląduje twarzą na Bifroście zupełnie jak w kreskówce? Już dobrze, nie chcę wracać do tych bolesnych wspomnień z premiery. Jeżeli chodzi o najlepszy zeszłoroczny film o superbohaterach, wśród moich nominowanych znaleźli się oczywiście „Logan” oraz „Spider-Man: Homecoming”. Jednak skoro ostatnia część przygód Wolverina (która była idealnym zwieńczeniem historii) jest nominowana do Oscara w kategorii „Najlepszy scenariusz adaptowany”, to ten tytuł ominę (mam nadzieję, że Jackman nie zrobiły teraz zszokowanej miny jak na rozdaniu Globów). W tym przypadku zwycięzcą zostaje nowy film o pająku, który jest zdecydowanie bardziej klasycznym kinem superbohaterskim. Tom Holland w głównej roli jest bez wątpienia takim Spider-manem, jakiego mogliśmy poznać w komiksach. Postać przez niego grana ma w sobie odrobinę z ciapy i mnóstwo ze śmieszka. Do tego film to świetnie wyważony humor w stylu „młokosa”, mnóstwo popkulturowych nawiązań (Keaton jako człowiek-ptak, chyba nigdy nie zrezygnuje z marzenia o lataniu), zgrabne efekty specjalne i oczywiście gościnny udział Iron Mana. O odmłodzonej cioci May nie muszę już chyba wspominać. Moja Droga, czy przedstawisz teraz nasza kolejną kategorię?



Kinga: Z wielką chęcią, tym bardziej że mocno stuningowana ciotka May, choć całkiem atrakcyjna, odejmuje sporo mojej ocenie. Brakuje mi jednak starej dobrej, wiecznie zmartwionej, komiksowej cioci.Wracając do kategorii, mam dla Ciebie kolejne wyzwanie przy dokonywaniu wyboru.

Popularność Netflixa wzrasta z każdym dniem. Ogromna baza seriali i filmów, z której absolutnie każdy może wybrać coś dla siebie – fan humoru prosto z „Przyjaciół”, miłośnik zagadek i kryminalnych intryg, biografii, produkcji kostiumowych czy opowieści o przybyszach z innego wymiaru. Miniony rok obfitował także w kilka dobrych tytułów, zarówno całkiem nowych, jak i kolejnych sezonów seriali dobrze nam znanych. Weźmy więc je pod lupę, oto kolejna kategoria: „Najlepszy Serial”. Co wyróżnisz spośród swojej prawdopodobnie długiej listy obejrzanych?

Wojtek: Czekaj. Chciałbym skorzystać z okazji.  Zawsze chciałem zrobić coś takiego. Uwaga, światła na mnie. Nominowanymi w kategorii „Najlepszy Serial” są: klasyka Netflixa, klimat, humor i cudowne postaci, czyli drugi sezon „Stranger Things”. Niemiecka precyzja, ciężki i nieprzyjemny klimat oraz niezwykła sieć relacji między bohaterami, równie netfliksowe co poprzednik, pierwszy sezon „Dark”. Boska ekranizacja książki Neila Gaimana, gdzie mitologiczne postaci toczą walkę z technologią, od stacji Starz równie magiczne co wciągające „American Gods”. Ufff...i co ja mam w tym przypadku wybrać? Niestety drugi sezon przygód chłopców z Hawkins, nie był tak dobry, jak poprzedni i w dużej mierze odtwarzał, schemat, który już widzieliśmy. Koniec roku należał zdecydowanie do bardzo mrocznego serialu, który był tak starannie przygotowany i z dopracowaną fabułą tak wciągającą, że nawet język niemiecki w tle nie był odpychający. Wciągnął na długo i trzymał mnie za... (na pewno nie za serce, bo na sympatie nie było tam miejsca), aż do końca. Dla mnie numerem jeden jest „Dark”.

Kinga: Spodziewałam się, że na Twoje podium trafi któryś z nich. I podobnie jak Ty uważam, że drugi sezon ST ledwo dogania pierwszy. Ja za to chciałabym nagrodzić serial, który na pozór jest nudny i statyczny. Sama podchodziłam do niego kilka razy i pierwsze odcinki nie zdobyły mojej sympatii. Później jednak fabuła trochę się rozrosła, a w historii pojawiło się wiele wątków i postaci, które niesamowicie lubię. O mojej bezgranicznej miłości do Winstona Churchilla wie bardzo dużo osób, dlatego też mój order wędruje do drugiego sezonu „The Crown”. Główny wątek królowej Elżbiety jest przytłumiony przez mnóstwo pobocznych historii i historyjek, przez co ani przez chwilę się nie nudziłam. No i oczywiście na plus jest tu klimat lat 50 i polityczne smaczki z tamtych czasów. ST jest w moim rankingu zaraz za nim, jednak historii z Hawkins nie pochłonęłam tak szybko.
Myślę, że to czas na kolejną kategorię. Zechcesz zdradzić, co to będzie?



Wojtek: Wizyta w kinie powinna być zawsze czymś przyjemnym (nie zawsze musi to być zasługa filmu, można przecież zabrać dziewczynę na słabą produkcję i ukryć się w kącie w ostatnim rzędzie). Ważne, żeby z sali wyjść zadowolonym. Jednak uczucia, jakie towarzyszą nam podczas seansu, nie zawsze muszą być pozytywne. Możemy przecież odczuwać przyjemność, gdy jesteśmy przerażeni czy wzruszeni (przecież z przejęcia możne nas rozboleć głowa lub ściskać w żołądku). Są też takie produkcje, które wbijają nas w fotel, powodują napięcie mięśni i wywołują spadek prędkości mrugania, powodując suchość i ból oczu. Nie zawsze bowiem liczą się efekty, kostiumy czy bohaterowie. Czasem najważniejsza jest odpowiednie... napięcie. Kogo nominujesz w kategorii: „Najlepiej wywołane napięcie”.

Kinga: U mnie opcja jest tylko jedna. Po obejrzeniu filmu o uroczej, kosmicznej i śmiercionośnej „mazi”, jeszcze długo nie mogłam wyjść z podziwu, zwłaszcza dla zakończenia. „Life” ma wszystko, czego potrzeba – dobrą obsadę; czarnoskórego, który nie umiera jako pierwszy; ciekawą koncepcję i doskonałe efekty specjalne. Z reguły nie przepadam za filmami typu „Obcy” i nie sprawiają mi żadnej przyjemności, ale ten uroczy gagatek, Calvin, zbudował takie napięcie, że dosłownie nie mogłam się ruszyć i ledwo pamiętałam o tym, żeby oddychać. Świetnie rozpisane postaci i – wspomnę o tym po raz drugi – zakończenie, które, chociaż nieco przewidywalne, pozostawia widza w niepewności i napięciu do ostatniej minuty. Bo oglądając „Life”, miałam napięte absolutnie wszystkie mięśnie. Ciebie na pewno też niejeden film wgniótł mocno w fotel.

Wojtek: Sympatyczny kuzyn Obcego zdecydowanie przypadł mi do gustu i wydaje mi się, że jeżeli dalej będzie rosnąć jak na drożdżach, może jeszcze o nim usłyszymy i przyjąłbym tę wiadomość z radością. Mnie w pamięć zapadł inny tytuł. Analizując ubiegły rok pod kątem filmów grozy, doszło u mnie do sporego rozczarowania. W filmach przeważała masa kiepskich dialogów, fatalne efekty, dziurawe fabuły i pomysły bez polotu. Tytuły, które naprawdę dobrze mi się oglądało, mogę połączyć na placach jednej, odgryzionej ręki. „Zło we mnie” może i miało prostą fabułę i nie straszyło zbyt często wyskakującymi obrazami, miało jednak w sobie niesamowicie gęsty i nieprzyjemny klimat. Muzyka, kolorystyka, niejasna historia sprawiało, że przez cały film w powietrzu unosiła się duszna atmosfera i poczucie niezidentyfikowanego zagrożenia. Film od pierwszej do ostatniej minuty trzymał widza na uwięzi i sprawiał wrażenie, że zaraz coś się wydarzy i fabuła przyśpieszy, utrzymując tym samym ciągły niepokój. Genialna robota, odradzam jednak oglądać się w zimowe wieczory, bo wtedy depresja jest gwarantowana.



Kinga: Na depresję niestety nie mamy czasu, dlatego porzućmy na chwilę gęstą atmosferę wbijających w fotel filmów i przejdźmy do kolejnej kategorii, która wydaje się bardziej przyjazna. Rozmawialiśmy o najlepszych filmach, serialach, ocenialiśmy ich całokształt. Teraz chciałabym, żebyśmy wzięli pod lupę jednostki. W sporej części filmów pojawiają się postaci, które nierzadko ratują całą produkcję. Może się zdarzyć, że sama fabuła nie do końca nas przekona, ale znajdzie się ten jeden bohater, którego pokochamy tak mocno, że cały film staje się bardziej przyjazny i łatwiejszy do przełknięcia. Panie i Panowie, oto kolejna kategoria: Postać, która wzbudziła największą sympatię”.

Wojtek: W tym momencie nie będę się wahał nawet przez chwilę. W tej kategorii moim zwycięzcą jest postać, za którą na początku nie przepadałem i raczej nie życzyłem jej dobrze (co dodatkowo przemawia na jej korzyść). Później zaś stała się obok pani Doubtfire najlepszą opiekunką w historii. Dla mnie zeszłorocznym numerem jeden jest metamorfoza, jaką przeszedł Steve Harrington. Na początku nieprzyjemny zbuntowany dupek, później stał się świetnym i wyrozumiałym kumplem, a moment, w którym doradzał Dustinowi w sprawach wizerunkowo-sercowych poruszył mnie do głębi. Chociaż na początku sam jej to radziłem, to nie mam pojęcia, jak Nancy mogła go zostawić.

Kinga: Wspominałam wcześniej o tym, że Oscary są zdominowane przez kilka wybranych pozycji, ale u nas wcale nie jest inaczej. „Stranger Things” można dopasować w zasadzie do każdej kategorii. Na początku długo się zastanawiałam, czy bardziej pokochałam mini Groota z drugiej części „Strażników Galaktyki”, czy nugatożernego Darta prosto z Hawkings. Później stwierdziłam, że jednak postawię na bardziej „ludzkich” bohaterów. No i tu pojawia się ST i kolejny dylemat. Czy trochę fajtłapowaty Bob, dla którego cała ta misterna historia była dobrą zabawą Willa i jego najbliższych, skradł moje serce na tyle, aby otrzymać tytuł najsympatyczniejszego? Chyba jednak nie. Zdecydowanie jest ktoś, całkiem niedaleko, dla kogo nie tylko – jak to mówią – skoczyłabym w ogień, ale na pewno nie odmówiłabym mu tańca na balu w ostatnim odcinku. Dustin jest najbardziej pozytywną postacią, jaką spotkałam w jakimkolwiek serialu czy filmie w ostatnim czasie. Jest uroczy, trochę niezdarny (to mnie zawsze rozczula), ale robi wszystko, aby pomóc przyjacielowi, bez względu na to, czy jest nim w danym momencie bardziej Will, czy Dart. No i oczywiście ostatnie sceny drugiego sezonu i to zabawne „mruczenie” – jak można takiego nie pokochać?



Wojtek: Wpadnę teraz w trochę doniosłe tony, ale i chwila tego wymaga, bo właśnie dotarliśmy do ostatniej kategorii. Jak wiadomo nie może być światła bez ciemności. Ile jest warte dobre, jeżeli w pobliżu nie ma zła? Po co nam zajebiści superbohaterowie, ich odwaga i wola walki, jeżeli nie muszą się oni zmierzyć ze swoim największym wrogiem. O czarnych charakterach pisaliśmy już ostatnio [tutaj], ale teraz pora wynagrodzić najczarniejszych (bo najgorszy nie pasuje) z ubiegłego roku. Panie i panowie, przed nami Najlepszy Czarny Charakter”.

Kinga: Z czarnymi charakterami zwykle jest tak, że ostatecznie się ich lubi. Nawet doszliśmy do takich wniosków ostatnio. Dlatego tym razem postanowiłam wyróżnić bohatera, którego niekoniecznie można nazwać czarnym charakterem, ale którego wyjątkowo udało mi się znienawidzić. Przy tej okazji po raz pierwszy wspomnę o filmie polskiego pochodzenia. „Exterminatorem” zainteresowałam się przez tematykę i uznałam, że to na polskim rynku będzie coś świeżego. I faktycznie film nie jest zły, jednak przez większą część czasu spędzonego na sali kinowej nie mogłam oprzeć się poczuciu, że zaraz uderzę czymś pana Wirskiego. Jego niesamowite umiejętności wazeliniarskie, jakie prezentował przed panią burmistrz i wieczne rzucanie kłód pod nogi głównym bohaterom sprawiło, że nie mam dla niego żadnego dobrego słowa, żaden pozytywny epitet nie jest w stanie go opisać. A na całą resztę jest mimo wszystko trochę za wcześnie.

Wojtek: Rodzice powtarzali, żebym nigdy nie brał słodyczy od nieznajomych. Nie wspominali natomiast nic na temat czerwonych baloników wypełnionych helem. Chociaż clowny ze swoim urokiem osobistym mają problemy z rozbawieniem publiczności, to z przerażaniem małych dzieci idzie im już świetnie. Roztańczony Pennywise z odświeżonej wersji „To” początkowo był całkiem sympatyczny (nawet w momencie, gdy jego twarz pojawiła się w odpływie burzowym), że bez wahania wziąłbym od niego nie tylko cukierki, ale i twarde narkotyki oraz kredyt na mieszkanie. Potem jednak przy użyciu sporej ilości efektów specjalnych sprawia, że nie marzenia, ale najgorsze koszmary stały się prawdą. Z niepokojącym uśmiechem na ustach sam jeden zamienił się w mozaikę motywów z najlepszych filmów grozy w historii.


Co prawda nie mieliśmy do dyspozycji czerwonego dywanu. Nie było eleganckich kreacji (a przynajmniej nie u wszystkich), błysku fleszy oraz figurki pozłacanego półnagiego mężczyzny trzymającego własny miecz w dłoniach. Nie było nawet komisji, która oficjalnie podjęłaby jakieś sensowne werdykty. Mieliśmy jednak swoich zwycięzców, którzy, nawet jeżeli nie zostali na żadnej gali wyróżnieni, to pozostaną naszymi faworytami. Każdy z pewnością w ubiegłym roku trafił przynajmniej raz na naprawdę dobry film, a jeżeli mu się nie udało? Cóż... to trzymamy kciuki za następny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger