czwartek, 22 lutego 2018

Gabinet Strachu #21: Opiekunka (2017)





Bękartów nikt nie darzy zbyt dużą sympatią. Chyba że owym owocem niewłaściwej miłości jest akurat Jon Snow, wtedy kochają go wszyscy, a fankom na jego widok uginają się kolana. Bardzo prawdopodobne, że zbliżoną reakcję, lecz u innej części widowni, może wywoływać długonoga blond sex-bomba. Chodzące teraz po mojej głowie dziewczyna jest owocem trochę innego bezwstydnego i nieco toksycznego związku. Gatunkowy romans między komedią a horrorem w wielu przypadkach przyniósł na świat pokraczne potomstwo, które przejmując najgorsze cechy obu rodziców (po mamie fatalne i idiotyczne poczucie humoru, a po tacie fatalne sposoby na zgon), odpychało i zniechęcało. Kilka przypadkowych spotkań sprawiło, że jak tylko mogłem, unikałem zabaw w takim filmowych żłobku. W tym momencie jednak pojawiła się ona. Chociaż roztaczała wokół siebie aurę plastikowej laluni, która wkrótce będzie miała problemy z przetartym stawem żuchwowym (oczywiście z powodu nadużywania gumy do żucia), miała w sobie pewien urok, który sprawił, że zdecydowałem się spędzić z nią wieczór. Oczywiście wcale nie kierowałem się jej wyglądem, a na moją decyzję wpłynęło to, że pod nią znajdowało się logo Netflixa.


Dwunastoletni Cole w życiu nie ma lekko. Boi się igieł, rówieśnicy się nad nim znęcają i z byle powodu popychają, a rodzice uważają, że nadal potrzebuje opiekunki. Ta zaś jest chodzącą zawsze w zwolnionym tempie fantazją niejednego (nie tylko dojrzewającego) chłopca. Blond włosy, długie nogi, błyszcząca szminka, obcisłe szorty oraz odsłaniająca sporą część ciała koszulka. Przeciwieństwa się jednak przyciągają, a zaszczutego maniaka sci-fi w okularach oraz seksowną i przebojową dziewczynę łączy pełna zrozumienia przyjaźń. Szczęście nie traw jednak długo, chłopak zdaje sobie bowiem sprawę, że piękne wygląd wcale nie musi oznaczać pięknego wnętrza. Gdy tylko podopieczny śpi, w opiekunce budzą się demony. Dla Cole'a znajomości z Bee zaczyna być źródłem również wielu innych bolesnych lekcji. Dowiaduje się między innymi, że ciekawość nie popłaca, satanistami zostają również piękni i młodzi nastolatkowie oraz (co najważniejsze) powinien o wiele częściej biegać i dbać o formę. Cole zbiera złamane i potrzaskane serce i niczym Kevin McCallister musi znaleźć sposób jak przetrwać noc we własnym domu, który zamienił się miejsce z najgorszych koszmarów.


Wszystkie próby połączenia dwóch odmiennych gatunków, z którymi do tej pory miałem do czynienia opierały się na wyciągnięciu najgorszych elementów horrorów oraz komedii i próby, nie zawsze logicznego, ich połączenia. Tam, gdzie miało być według twórców zabawnie, na żałosnych wypocinach wjeżdżają żenujące i absurdalnie głupie żarty, a tam, gdzie miało być strasznie, możemy zobaczyć co prawda coś odrażającego, lecz przy tym prawie zawsze niedorzecznego (może za dużo razy w życiu widziałem filmy pokroju „Strasznego Filmu”).

„Opiekunka” zaskakuje, łącząc w sobie w staranny i przemyślany sposób najlepsze elementy obu wspomnianych gatunków. Nie zlewa ich jednak w bezkształtną całość, zamiast tego stawia na ciągłe przeplatanie z zachowaniem ich gatunkowego charakteru. Postaci, dialogi i scenografia zmieniają swoje oblicza zupełnie jak teatralne maski. Kolorowy domek na przedmieściach wypełniony śmiechem i dobrą zabawą duetu Cole & Bee, gdy gasną światła, staje się mrocznym domostwem, w którym aż duszno od unoszącego się w świetle księżyca kurzu. Słoneczna za dnia osiedle, pełne zielonych drzew pośród, których śpiewają ptaki, po zmroku zamienia się zaś w okolicę, w której jak u siebie poczułby się Freddy Kruger czy Jason Voorhees. Jeżeli jednak zrobi się zbyt mrocznie i poczujemy się przeciągnięci na stronę horroru, atmosferę rozładuje dialog całkowicie wyrywane z dominującego klimatu (mimo wiszącej nad głową groźby śmierci na usta ciśnie się pytanie, dlaczego on właściwie nie ma na sobie koszulki).


To właśnie wyrazisty, wręcz bijący po oczach, kontrast jest największym plusem filmu. Chociaż oczywiste jest, że propozycja ta nie ma być nawet przez chwilę ambitnym kinem, a jedynie prostym w przyjęciu odmóżdżaczem, to twórcy nie decydują się na pójście po linii najmniejszego oporu. Co prawda stawiają sobie za cel rozbawienie widza, lecz nie robiąc przy tym miałkiej i bezbarwnej papki. Jak przystało na gatunek, w „Opiekunce” jest wszystko, do czego takie kino nas przyzwyczaiło. Stereotypowe, przerysowane (bardzo kolorowymi kredkami) postaci z młodzieżowych filmideł, w których przecież nie może zabraknąć przystojniaka z gołą klatą i nadętej cheerleaderki. Są też liczne parodie, które zamiast w kiczowatej wersji godnej „Strasznego Filmu”, pojawiają się w dialogach czy zmieniającej się scenerii. Tam, gdzie ma być śmiesznie, jest uroczo i błyskotliwie, jednak gdy zaczynają pękać głowy, film ponownie zaskakuje niezwykle dobrą realizacją efektów, które wypadają lepiej niż gumowo-plastikowe rekwizyty z prawdziwych horrorów.


Nie tylko realizacją mięsistych scen film bije na głowę swoją bardziej poważną konkurencję. Świetnie zrealizowana makabra, która ucieszy każdego, nieco zwyrodniałego fana nieprzyjemnych obrazków nie byłaby tak udana, gdyby nie genialny duet głównych bohaterów (którzy zazwyczaj w takich filmach są półgłówkami). U Cole'a wygrywa łajzowatość i w przeciwieństwie do Kevina nie może liczyć na przemyślany i świetny plan, a życie ratuje mu jedynie ogromna ilość szczęścia. Bee zaś ze słodkiej i zabawnej nastolatki zamienia się w wyrachowaną i bezwzględną morderczynię, nie tracąc nawet przez chwilę swojego uroku. Oboje zaś stworzyli między sobą ujmującą i autentycznie wyglądającą więź, jaka może połączyć zauroczonego starszą koleżanką chłopaka i dziewczynę traktującą go jak młodszego brata (Cole zaś boleśnie się przekonał, że nic z tego nie będzie).

Mimo że „Opiekunka” należy do mało ambitnego i mało wymagającego kina, to pokazuje, że nawet tak niewdzięczną rolę może odegrać starannie i należycie. Dzięki temu, że nie jest głupia, a błyskotliwa dostarcza mnóstwo dobrej zabawy. Zamiast realizować tylko jeden cel (nie mam zielonego pojęcia, jaki cel mogą mieć horrory komediowe) bierze na siebie zadania obu swoich rodziców, zarówno bawiąc dowcipem, jak i szokując mrocznymi klimatami. Na taką opiekunkę warto rzucić okiem, bo wbrew pozorom ma wiele do zaoferowania.


Egoistyczna ocena: 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger