czwartek, 9 listopada 2017

Gabinet Strachu #11 - Rumuńskie zabobony



10 czerwca 2005 roku w Tanacu w Rumunii, prawosławny duchowny Daniel Corogeanu wraz z czterema siostrami zakonnymi, przez trzy dni trzymał i głodził w małym pomieszczeniu związaną 23-letnią Maricicę Irinę Cornici, aby wypędzić z niej „złego”, którego stała się ofiarą. Gdy starania egzorcysty nie przynosiły skutku, a dziewczyna zaczęła zachowywać się gwałtownie, została ona przywiązana do krzyża i zakneblowana. Po kilku dniach siostra zmarła. Nie jest to wcale opis filmu. Przerażająca jest już sama myśl, że współcześnie, gdzieś tam w zabitych dechami miasteczkach, w których czas zatrzymał się na ubiegłym wieku, mają miejsce jeszcze tak straszne rzeczy.

Niewiele trzeba, abyśmy wyobrazili sobie ponure okoliczności tego wydarzenia. Kilka szarych obdrapanych domków stojących gdzieś na odludziu, przerażający ludzie o mętnych spojrzeniach i nijakich twarzach, w na których rysuje się strach przed obcymi oraz bezsilność w obliczu demonicznych zakusów diabła, który może dotknąć każdego, kto nie modli się wystarczająco żarliwie. Czy też klasztorne mury i cele, które były świadkami kaźni, jaką młodej dziewczynie zgotowali współwyznawcy z imieniem Boga na ustach. Jest to wręcz gotowy materiał na ponury horror, w którym do końca nie wiadomo czy mamy do czynienia z szaleństwem, czy najprawdziwszym złem. Nic w tym dziwnego, że filmowcy sięgają po takie historie. Uwielbiamy przecież ten dreszczyk emocji i chłód przebiegający po plecach, gdy na początkowych lub końcowych planszach filmu możemy przeczytać, że historia oparta jest na faktach. Zupełnie inną kwestią jest to, że samych twórców ponosi często fantazja i w połowie seansu zapominamy, że to „wydarzyło się naprawdę”.


Xavier Gens postanawia nas z tego przeświadczenia wyprowadzić nas ekspresowo i sięga po podstawowy zestaw ruchów z Hollywood i wcale nie dba o atmosferę „prawdziwości” w swojej produkcji. Głównej bohaterce pomaga więc przystojny ksiądz, a opętana siostra ma zdolności godne lorda Vadera, lecz poza tym nie dzieje się wokół niej nic niezwykłego, dorzućmy do tego trochę straszących bez uzasadnienia twarzy i voilà, mamy horror jak dziesiątki innych. Pomimo takiego doboru środków, Gens nie może jednak podjąć decyzji, o tym, jak właściwie ma wyglądać film. I kończy się na tym, że zostajemy ze zlepkiem połączonych w nieprzemyślany sposób scen oraz niedokładnie prowadzonej nużącej historii. Która jest tak nijaka, że nie tylko nie wciąga, ale w sumie nawet nie męczy. 

Na wieść o wydarzeniach z Rumunii, młoda dziennikarka Nicole postanawia dokładnie przyjrzeć się sprawie i napisać o tym artykuł, kierując się przy tym nie tyle zawodową ciekawością, ile prywatną niechęcią do Kościoła. Przy tak zbudowanej postaci, zdawać by się mogło, że „detektyw Scully”, w którą postanawia się zabawić bohaterka, będzie robiła wszystko, aby zdyskredytować księdza i dowieść wyższości rozumu nad religią. Jednak od samego początku, gdy dochodzi do ścierania się zdrowego rozsądku ze świadectwami obecności sił nieczystych, zamiast intelektualnych i psychologicznych starć pomiędzy dziennikarką a duchownymi, twórcy dość wyraźnie pokazują nam, że rozwiązanie jest tylko jedno. W ten sposób sami zostaliśmy pozbawienie możliwości analizowania dowodów (chociaż kto, aż tak wkręca się w horrory) i raczej ani razu nie zadamy sobie pytania, czy rzeczywiście tak mogło być.


 „Krucyfiks” na fali trendu na horrory „podróżnicze” przerzuca nas do urokliwej mieściny w Rumunii, która wygląda jak zacofana wioska wyrwana z powieści o wampirach, jednak mimo wyraźnego zacofania i oderwania od cywilizacji, wszyscy tam mówią świetnie po angielsku. Pomimo kilku ślicznych ujęć, w których możemy zobaczyć rumuńskie pagórki, można odnieść wrażenie, że sama miejscowości jest studyjną atrapą. Marne wrażenie robiły też inne elementy. Podczas spacerów Nicole, w których to wędrowała od jednego rozmówcy do drugiego, zdarzało się, że próbowała straszyć nas obsypana mąką pani. Przy okazji jednego z takich spotkań można usłyszeć chyba najdziwniejszych krzyków przerażenia (autorowi nie chciało się chyba nawet sięgać do banku dźwięków). Do tego, gdy bohaterka, decydując się na ucieczkę przez pole kukurydzy, napotyka jakiegoś kolesia z dętką naciągniętą na twarz, który nie wiadomo, kim jest, ani co właściwie tam robił, miał nas chwile postraszyć i tyle. O dziwo po tych wszystkich dziwnych obrazkach mogliśmy zobaczyć naprawdę imponujący, jak na ten film finał, gdzie już nie poskąpiono na efekty. Trwał on jednak zaledwie chwilę i wszystko nam się kończy bez jakiś większych zaskoczeń czy przemyśleń.


„Krucyfiks” decyduje się więc być filmem o egzorcyzmie, jednak opowiadanym w stylu „Z Archiwum X” popełniając błąd na samym wstępie i od razu decydując się na wyraźne wskazanie winnego. Kończy się to więc w taki sposób, że przy wszelakich „Egzorcyzmach…” czy Rytuałach film ten wypada koszmarnie słabo, nie spełniając oczekiwać pod żadnym względem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger