10
czerwca 2005 roku w Tanacu w Rumunii, prawosławny duchowny Daniel Corogeanu
wraz z czterema siostrami zakonnymi, przez trzy dni trzymał i głodził w małym
pomieszczeniu związaną 23-letnią Maricicę Irinę Cornici, aby wypędzić z niej
„złego”, którego stała się ofiarą. Gdy starania egzorcysty nie przynosiły
skutku, a dziewczyna zaczęła zachowywać się gwałtownie, została ona przywiązana
do krzyża i zakneblowana. Po kilku dniach siostra zmarła. Nie jest to wcale
opis filmu. Przerażająca jest już sama myśl, że współcześnie, gdzieś tam w
zabitych dechami miasteczkach, w których czas zatrzymał się na ubiegłym wieku,
mają miejsce jeszcze tak straszne rzeczy.
Niewiele
trzeba, abyśmy wyobrazili sobie ponure okoliczności tego wydarzenia. Kilka szarych obdrapanych
domków stojących gdzieś na odludziu, przerażający ludzie o mętnych spojrzeniach
i nijakich twarzach, w na których rysuje się strach przed obcymi oraz bezsilność w
obliczu demonicznych zakusów diabła, który może dotknąć każdego, kto nie modli
się wystarczająco żarliwie. Czy też klasztorne mury i cele, które były świadkami kaźni, jaką
młodej dziewczynie zgotowali współwyznawcy z imieniem Boga na ustach. Jest to
wręcz gotowy materiał na ponury horror, w którym do końca nie wiadomo czy mamy
do czynienia z szaleństwem, czy najprawdziwszym złem. Nic w tym dziwnego, że
filmowcy sięgają po takie historie. Uwielbiamy przecież ten dreszczyk emocji i
chłód przebiegający po plecach, gdy na początkowych lub końcowych planszach
filmu możemy przeczytać, że historia oparta jest na faktach. Zupełnie inną kwestią
jest to, że samych twórców ponosi często fantazja i w połowie seansu
zapominamy, że to „wydarzyło się naprawdę”.
Xavier Gens postanawia nas z tego przeświadczenia wyprowadzić nas ekspresowo i sięga po
podstawowy zestaw ruchów z Hollywood i wcale nie dba o atmosferę „prawdziwości” w swojej produkcji.
Głównej bohaterce pomaga więc przystojny ksiądz, a opętana siostra ma zdolności
godne lorda Vadera, lecz poza tym nie dzieje się wokół niej nic niezwykłego, dorzućmy do tego trochę straszących bez uzasadnienia twarzy i voilà, mamy horror jak dziesiątki innych. Pomimo
takiego doboru środków, Gens nie może jednak podjąć decyzji, o tym, jak właściwie
ma wyglądać film. I kończy się na tym, że zostajemy ze zlepkiem połączonych w
nieprzemyślany sposób scen oraz niedokładnie prowadzonej nużącej historii. Która jest tak nijaka, że nie tylko nie wciąga, ale w sumie nawet nie męczy.
Na wieść
o wydarzeniach z Rumunii, młoda dziennikarka Nicole postanawia dokładnie
przyjrzeć się sprawie i napisać o tym artykuł, kierując się przy tym nie tyle
zawodową ciekawością, ile prywatną niechęcią do Kościoła. Przy tak zbudowanej
postaci, zdawać by się mogło, że „detektyw Scully”, w którą postanawia się
zabawić bohaterka, będzie robiła wszystko, aby zdyskredytować księdza i dowieść
wyższości rozumu nad religią. Jednak od samego początku, gdy dochodzi do
ścierania się zdrowego rozsądku ze świadectwami obecności sił nieczystych,
zamiast intelektualnych i psychologicznych starć pomiędzy dziennikarką a
duchownymi, twórcy dość wyraźnie pokazują nam, że rozwiązanie jest tylko jedno.
W ten sposób sami zostaliśmy pozbawienie możliwości analizowania dowodów
(chociaż kto, aż tak wkręca się w horrory) i raczej ani razu nie zadamy sobie
pytania, czy rzeczywiście tak mogło być.
„Krucyfiks” na fali trendu na horrory „podróżnicze”
przerzuca nas do urokliwej mieściny w Rumunii, która wygląda jak zacofana
wioska wyrwana z powieści o wampirach, jednak mimo wyraźnego zacofania i
oderwania od cywilizacji, wszyscy tam mówią świetnie po angielsku. Pomimo kilku
ślicznych ujęć, w których możemy zobaczyć rumuńskie pagórki, można odnieść
wrażenie, że sama miejscowości jest studyjną atrapą. Marne wrażenie robiły też
inne elementy. Podczas spacerów Nicole, w których to wędrowała od jednego
rozmówcy do drugiego, zdarzało się, że próbowała straszyć nas obsypana mąką
pani. Przy okazji jednego z takich spotkań można usłyszeć chyba
najdziwniejszych krzyków przerażenia (autorowi nie chciało się chyba nawet
sięgać do banku dźwięków). Do tego, gdy bohaterka, decydując się na ucieczkę
przez pole kukurydzy, napotyka jakiegoś kolesia z dętką naciągniętą na twarz,
który nie wiadomo, kim jest, ani co właściwie tam robił, miał nas chwile
postraszyć i tyle. O dziwo po tych wszystkich dziwnych obrazkach mogliśmy
zobaczyć naprawdę imponujący, jak na ten film finał, gdzie już nie poskąpiono
na efekty. Trwał on jednak zaledwie chwilę i wszystko nam się kończy bez jakiś
większych zaskoczeń czy przemyśleń.
„Krucyfiks”
decyduje się więc być filmem o egzorcyzmie, jednak opowiadanym w stylu „Z
Archiwum X” popełniając błąd na samym wstępie i od razu decydując się na wyraźne
wskazanie winnego. Kończy się to więc w taki sposób, że przy wszelakich
„Egzorcyzmach…” czy Rytuałach film ten wypada koszmarnie słabo, nie spełniając
oczekiwać pod żadnym względem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz