wtorek, 14 listopada 2017

Gabinet Strachu #13 - Lalka, która nawet nie próbuje być prawdziwym chłopcem


Potworna, okrutna, szalona, zła do szpiku kości, uwielbiająca znęcanie się, mordowanie i dręczenie ofiar laleczka o świdrujących oczkach i wszelkich psychopatycznych zdolnościach jest tylko jedna i całą pewnością nie jest nią porcelanowy chłopiec, którego William Brent Bell postanowił „powołać do życia”.

Greta, młoda amerykanka, uciekając za ocean przed męczącymi ją problemami, trafia na do ukrytego w lesie pałacyku należącego do dwojga specyficznych londyńczyków, u których rozpoczyna pracę jako opiekunka. Cała sytuacja jest o tyle dziwna, że chłopiec, którego spodziewała się niańczyć, jest lalką, którą starsi państwo traktują jak własnego syna. Wszystko, więc już od początku mamy podane na tacy. Dziewczyna przejeżdża przez skrzypiące bramy wprost do przerażająco wyglądającej tajemniczej posiadłości, jej pracodawcy wyraźnie nie mają równo pod sufitem i każdy w ich obecności starałby się unikać ostrych przedmiotów, a w samym centrum tego wszystkiego jest laleczka, która swoją słodką śnieżnobiałą buzią i niewinnymi oczkami wywołuje gęsią skórkę. Fakt, że ktoś ze śmiertelną powagą traktuje ją jak żywego członka rodziny, dodaje tylko efektu. Od początku spodziewałem się, że wkrótce po tym, gdy Greta z laleczką zostaje sama, rozpocznie się festiwal okrucieństwa, makabry i psychopatycznego śmiechu gdzieś zza ściany, lecz reżyser postanowił się jednak na m. Więcej życia, niż tytułowy chłopiec, mają w sobie pacynki z Ulicy Sezamkowej, mimo tego, że ktoś całe życie trzyma im rękę w tyłku, a z całą pewnością bardziej przerażający jest nawet Pinokio.


Wynikać może to z tego, że dość sugestywnie zaprezentowany początek, ma jedynie uśpić nasza czujność i nastawić nas na zupełnie inny odbiór filmu. Będąc przeświadczeni, że mamy do czynienia z horrorem, spodziewamy się, że psychopatyczni starsi państwo chwycą za widły bądź siekiery i z maniakalnym uporem Jacka Torrance’a będą próbowali skrzywdzić biedną Gretę, za niewywiązywanie się z obowiązków, bądź odkrywana przed nami będzie tajemnica upiora, który pomieszkuje w lalce, a staruszkom zrobił pranie mózgu. Wyczekujemy więc, że w końcu coś potwornego i niewytłumaczalnego zacznie się dziać. I tak czekamy i czekamy, a na tym czekaniu upływa większość filmu i okazuje się, że horrorem był on z nazwy, a my nie dostaniemy niczego smakowitego. Zadośćuczynieniem za długie czekanie dla niektórych może być finał, w którym zaczyna się coś dziać i cała tajemnica w końcu wychodzi na światło dzienne. Czy jest to jednak warte oczekiwania?

Pomimo narzekania na porcelanowego chłopca, trzeba przyznać, że jako jedyny miał on równy występ. Greta początkowo wyczuwa, łatwy i bezproblemowy zarobek. Rzuca, więc lalkę w kąt i postanawia przeglądać kolorowe pisemka i przesiadywać na telefonie ze swoją przyjaciółką. Początkowo, wszystkie pukania i stukania stara się logicznie wytłumaczyć, szukając winnego. Pomocny okazuję się, dowożący do posiadłości świeże zakupy, Malcolm, tłumacząc między innymi działanie schodów na strych. W kluczowym jednak momencie dziewczyna ulega, nie urokowi osobistemu nowo poznanego młodzieńca, a przeświadczeniu, że lalka jest prawdziwym chłopcem i spędzają oni bardzo przyjemne wspólne chwile (aż szkoda, że zabrakło biegania w slowmotion po łące). Zdrowy rozsądek, na półkę postanawia odłożyć również Malcolm. Z miną zakochanego kundla reaguje na wszystkie dziwne zachowania wzruszeniem ramion i tylko czasem patrzy na Gretę jak na wariatkę. Jego instynkt samozachowawczy skutecznie tłumi wątła nadzieja na to, że wszystko zakończy się numerkiem.


Bell od początku zafiksowany na wieńczący jego film plot twist, że podejście do reszty filmu ma nad wyraz niestaranne. Początkowy klimat grozy, mający uśpić naszą czujność opiera się najzwyklejszych szmerach i stuknięciach oraz nieoczekiwanie znikających lub zmieniających położenie przedmiotach. Oglądanie zaś postaci rozmawiających i noszących na rękach lalkę jest momentami nie tyle przerażające ile najzwyczajniej w świecie widokiem absurdalnym i nieco komiczny. Trudno jednak powiedzieć, czy było to zamierzone rozładowanie napięcia, bo o takowym raczej nie ma co mówić. Dla reżysera końcówka filmu była asem w rękawie, którego zachował na samo koniec, zupełnie nie przejmując się całą resztą rozgrywki.


Fakt, że tego typu filmy nazywane są horrorami, chociaż w rzeczywistości zasługują na miano thrillera, powinien być naprawdę surowo karany. Porcelanowy Brahms wypada bowiem jeszcze bardziej blado, jeżeli posadzić go na jednej półce z Annabelle czy laleczką Chucky. Zresztą, kto chciałby go tam sadzać, skoro brak napięcia, klimatu, czy grozy dyskwalifikuje film dla fana horrorów. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger