wtorek, 14 listopada 2017

Gabinet Strachu #14 - Wypuścić czy nie wypuścić?


Wyjście z cienia ojca jest zadaniem niełatwym. Tym bardziej, jeżeli ten ma na swoim koncie produkcje po prostu kultowe takie jak Obcy czy Blade Runner. Zadania na pewno nie ułatwia również fakt, że Luke Scott postanawia rzucić wyzwanie tatusiowi w gatunku, w którym niemal nie ma sobie równych. Czy była to jednak wysoko zawieszona poprzeczka, czy może jednak strzał w kolano?

Grupie ukrytych gdzieś na prowincji naukowców udaje się powołać do życia syntetyczno-organiczną istotę obdarzoną ludzkimi uczuciami i emocjami. Wyglądający na nastoletni konstrukt, przez zaledwie pięć lat swojego istnienia „rozkochuje” w sobie ekipę badaczy, którzy Morgan traktują niemal jak swoją córkę. Niemal idylliczna atmosfera projektu kończy się w momencie, gdy laboratoryjny twór postanawia wydłubać swojej opiekunce oko. Organizacja sponsorująca badania i eksperyment nad ludzkim DNA decyduje się bliżej przyjrzeć incydentowi i wysyła na miejsce Lee Weathers, konsultantkę, która po przeprowadzeniu dochodzenia zdecyduję czy projekt ma być kontynuowany, czy zamknięty, tym samym decydując o dalszym życiu Morgan.


Reżyser o takim nazwisku nie mógł w swoim pełnometrażowym debiucie otaczać się amatorami, dlatego na ekranie możemy zobaczyć całkiem znajome twarze. Jest to jednak próżny trud, ponieważ nie pokazują oni swoją obecnością niczego niezwykłego i wszyscy, jak jeden mąż, grają średnio i przeciętnie. Nie wygląda to jednak całkowicie na ich winę. Wyjątek za to stanowi sama Morgan. Świetnie i z przekonaniem Anya Taylor-Joy odgrywa istotę, która uczy się wszystkich, nowych dla niej, uczuć i emocji, mimo wyglądu nastolatki, wyczuć można mentalność i poczucie zagubienia jak u zaledwie kilkuletniego dziecka. Obdarzona jest jednak przy tym inteligencją, wykraczającą poza jej wiek, jaki ludzkie standardy. Poszczególne sceny budują niejednoznaczny obraz Morgan. Z jednej strony już na samym początku po brutalnym i nieuzasadnionym ataku na opiekunkę, reżyser podsuwa nam myśl, że jest to jedynie nieudany eksperyment, który z pewnością sami chcielibyśmy jak najszybciej uśpić. Z drugiej strony pojawia się nam nagrania z dzieciństwa czy fragmenty ukazujące jej relacje z niektórymi członkami ekipy, przedstawiające ją jako emocjonalną i bezbronną istotę, którą trochę zbyt szybko oceniliśmy i której jest nam nawet trochę szkoda. Zabawa z niejednoznacznością postaci osiąga prawdziwy szczyt w genialnie napisanej scenie z doktorem Alanem Shapiro. Niestety sielanka nie trwa wiecznie i Morgan nie pozostaje taka do końca, w pewnym momencie, za sprawą jakiegoś nie do końca uzasadnionego pstryknięcia przełącznikiem, istota nam się resetuje i żadnego balansowania z uczuciami już nie mamy, z „małej bezbronnej dziewczynki” staje się kimś pokroju T-1000 z Terminatora.

Można zgadywać, że zamierzeniem reżysera, było rozkręcenie wszystkiego, wokół starcia dwóch niezwykłych osobowości. Po jednej stronie mamy trochę potwora, a trochę niewinne dziecię, po drugiej stronie zaś laboratoryjnej szyby staje pani konsultant Lee Weathers. Wydawać by się mogło, że postać grana przez Marę, miała być silną i niezależną (z dużą domieszką sukowatości) służbistką, której nie powstydziłoby się SS. Jednak zamiast walką w obronie nienaturalnego Bambi, przeciwko niemającej uczuć agentki nie będzie, bo tak samo, jak w wielu innych momentach reżyser leci ze scenariuszem na łeb, na szyję i wszystko nam sprawdza, do kiepskiej realizacji. Lee jest nieporadną i pozbawioną pewności siebie przeciętniaczką. Ma jednak z eksperymentalnym dzieckiem coś wspólnego. Nieoczekiwanie i u niej zadziałał ten sam „pstryczek” i przycisk zagłady zamienił ją w kolejnego robota, który z klasą walczy i biega po lecie zawsze w wysokim obcasie. Tak więc na sam koniec mamy pościg godny Jamesa Camerona. O dziwo, w tym momencie zaczyna być znacznie lepiej.


Luke Scott, wyraźnie minął się ze swoim powołaniem. Dynamiczne sceny walk, pościgów czy wymiany ognia wychodzą mu o wiele bardziej naturalnie, pokazując, że ma on raczej smykałkę do kina akcji i w tym kierunku powinien skierować swoją karierę. Wielka szkoda, że jednak w przypadku Morgan obrał taką ścieżkę. Historia przygotowana przez Owena, chociaż może nie tak kontrowersyjna, jak mogłaby być kilka lat temu, była okazją do pozostawienia widza z wieloma pytaniami czy symboliczną grą. Luke traktuje dziecko z probówki dość powierzchownie, wykorzystując je do stworzenia dość prostego i pozbawionego większego klimatu kina, z pewnością jednak całkiem dobrze wyglądającego, przede wszystkim dzięki nie do końca ludzko wyglądającej Anya Taylor-Joy. Nie jest to niestety ambitne kino SF, do którego nazwisko powinno Luka nieco zobowiązywać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger