poniedziałek, 20 listopada 2017

Gabinet Strachu #15 - Druga młodość obrzydliwości


W 1981 roku Sam Raimi zapisał się na stałe w historii kina grozy, kiedy to na ekranach pojawiło „Martwe Zło”, które stało się filmem kultowym. Właśnie takie filmy w ostatnich latach dotyka moda na wszelkiego rodzaju rebooty, remake czy prequele, które mają wnieść do tytułów nową młodość i świeżość, a za sprawą współczesnej technologii i efektom specjalnym dodać jeszcze więcej... ciężko powiedzieć czego, bo nie zawsze to wychodzi. W tym roku Piła dostała swoje „Dziedzictwo”, Samara powraca w „Rings”, a laleczka Chucky zyskuje swój własny „Kult...”. Parę lat wcześniej dostaliśmy nowe „Coś”, „Friday 13th”, oraz „A Nightmare on Elm Street”. Podsumowując, modzie podlega każdy i nawet martwe zło, chce poczuć się znów piękne i młode.

Spośród wymienionych tytułów „The Evil Dead” na odświeżenie zasługiwało najbardziej. Młody Raimi mając w głowie swoją piekielną wizję, nie zniechęcił się kiepskimi warunkami i środkami, w jakich przyszło mu pracować. Miał on do dyspozycji budżet wynoszący 375 tys. dolarów, podczas gdy takie „Coś” miało rok później startowy budżet w wysokości około 15 milionów. Chęci, zapał, trochę sprzętu i wsparcie znajomych wystarczyło na stworzenie kiczowatego, ale przy tym niezwykle szalonego, dynamicznego i ciekającego krwią okrutnego kina. W przypadku tak podstawowej rozrywki, jaką mają dostarczać filmy gore, wydawać by się więc mogło, że jakiekolwiek odświeżenie w tym przypadku ograniczać się będzie jedynie do poprawienia wizualnej jakości. Wielu jednak z pewnością trzęsło się z niepokoju, gdy na reżyserskim stołku zasiadł w pełnometrażowym debiucie niezbyt znany Urugwajczyk Fede Alvarez i jedynym co mogło ich podnosić na duchu to fakt, że nad jego pracą czuwali Raimi oraz Bruce Campbell. Wbrew pozorom zabieranie się za proste rzeczy wcale nie oznacza, że się czegoś nie zepsuje i chociaż na ekranie zabrakło odważnego i niepowtarzalnego Ash’a to początkujący Alvarez dał sobie świetnie radę.


Grupa młodych ludzi trafia do opuszczonej chatki, gdzieś w odludnym lesie. Jeżeli jakikolwiek opis rozpoczyna się tymi słowami, to już jasne jest, w jaki sposób to się skończy. Oczywiście wśród obozowiczów mamy klasyczny zestaw postaci: jest przystojniak, nerd w okularach, nieśmiała i cichutka blondyneczka, która wolałby być na oazie niż w rozsypującej się chacie gdzieś pośrodku niczego, oraz pyskata niedojrzała laska wyglądająca na ćpunkę. No i w sumie to ostatnie się zgadza, bo właśnie z powodu problemów, jakie przechodzi Mia, wszyscy znajdują się w tak urokliwym miejscu. Brat oraz jej najbliżsi przyjaciele postanawiają pomóc dziewczynie w przetrzymaniu narkotykowego głodu i wyjścia na prostą. W niemym porozumieniu postanawiają on, że nie zawahają się nawet przed przetrzymaniem przyjaciółki siłą nawet wbrew jej woli. Zadanie oczywiście nie jest proste i wcale nie ułatwia go fakt, że w piwnicy, ktoś urządził sobie bardzo przytulne gniazdko. Martwe koty zwisające z sufitu niczym kolorowe łapacze snów i dzwoneczki, nie były wystarczającym ostrzeżeniem dla zespołowego intelektualisty, który postanawia dokładnie przyjrzeć się znalezionej tam tajemniczej księdze. Niech przyzna się każdy, kto z ciekawości nie zajrzałby do środka, aby sprawdzić, co znajduje się w obwiązanym drutem kolczastym i oprawionym w ludzką skórę demonicznym tomiszczu. Mnie aż świerzbiłyby palce na samą myśl o takiej możliwości. Nie ma więc nawet co winić Erica, że przypadkowo wypowiada on zakazane słowa (a napisy ludzką krwią wyraźnie mówiły, że nie wolno), które budzą martwe zło.

Wyraziste i głębokie postaci? Zdecydowanie nie. Wytrwałe i staranne budowanie napięcia? Prawie żadne. Tym się jednak nikt nie powinien przejmować, bo myślą przewodnią filmu jest jak najbardziej paskudne i bardziej wymyślne uśmiercanie kolejnych bohaterów operując przy tym litrami sztucznej krwi. Dlatego też szybko zapominamy o przeklętej księdze, bo głównymi rekwizytami stają się potłuczone lustro, pistolet do gwoździ czy elektryczny nóż do mięsa. Wszystko to doprawione jest demonicznym głosem z głębi przepony oraz dna piekieł i polane zostaje imponujących rozmiarów krwawą breją. Mimo takiej oprawy nie jest to jednak zwykły bezmyślny, krwawy slasher, który tak stawia na wywołanie u oglądających odruchu wymiotnego albo przynajmniej odwrócenia wzroku, że zapomina o budowaniu jakiegokolwiek napięcia. Alvarez dba o odpowiedni klimat i tło całości. Opuszczona chatka nie jest raczej miejscem, gdzie chcielibyśmy spędzić popołudnie, a co dopiero całą noc, a jakby tego było mało, umieszczona jest w cudownie zamglonym lesie, w którym jak w domu czułyby się najgorsze fantazje i koszmary Lovecrafta. Mimo że straszenie i budowanie napięcia z pewnością nawet nie przeszło przez myśl Urugwajczykowi, to takiej lokacji może pozazdrościć mu nie jeden reżyser.


Jak przystało na bohaterów horroru, postaci nie są zbyt ogarnięte, nie prezentują sobą zbyt ciekawej historii i w sumie nie ma się co dziwić w przypadku kogoś, kto zaraz mniej lub bardziej dotkliwie zostanie poszatkowany. Tutaj nie jest inaczej. Wyjątek stanowi jednak Mia, będąca jednym z najlepszych opętań, jakie w ostatnich latach widziało kino. Świetna szaleńcza gra Jane Levy oraz świetna subtelna i dobitna zarazem robota charakteryzacji łączącej w sobie coś z Samary i trochę z Regan w doskonale wyglądającej współczesnej jakości.

Alvarez stanął przed zadaniem dość trudnym. Mimo że założenia filmu były banalne, to jednak i w takich sytuacjach można wszystko zepsuć i przeinaczyć. Współczesna moda na rebooty i remake nie jest też wcale „cudownym darem” dla fanów, bo zazwyczaj za nowymi wersjami idzie poprawa jakości wizualnej, za sprawą cyfrowego postępu, jednak całkowicie zapomina się o jakości pod kątem klimatu czy historii. Reżyserowi jednak należy się jak najlepsza nota, bo współczesne „Martwe Zło” jest czymś, co z pewnością długo będzie mieściło się w czołówce horrorów, może nie ma co rywalizować z klasykami, to jednak deklasuje większość współczesnych straszydeł. Piszę to jednak z perspektywy współczesnego miłośnika takich klimatów, lecz i wielcy fani znajdą coś dla siebie. W filmie wiele jest nawiązań do oryginalnej wersji, takich jak płynąca po lesie kamera z perspektywy demona czy piła mechaniczna, oczywiście w kolorze krwawej czerwieni.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger