wtorek, 28 listopada 2017

Gabinet Strachu #16 - Lustereczko, lustereczko...


Alicja, za pomocą swojego lustra przechodziła do Krainy Czarów, a Zła Królowa swoje wykorzystywała do badań rynkowych, by koniecznie dowiedzieć się, kto jest najpiękniejszy na świecie. Mimo że obie korzystały z podobnego wyposażenia wnętrz, to z całą pewnością, żadna z nich nie chciałby mieć do czynienia z taki podłym i strasznym zwierciadłem, z jakim przyszło zmierzyć się rodzeństwu Russellów. Starcie z dzieciństwa jednak nie rozwiązało sprawy do końca i o wiele starsi bohaterowie, muszę ponownie stanąć do nierównej walki z kawałkiem szkła w pięknej ramie z czarnego cedru. Czy tym razem uda się doprowadzić im sprawy do końca?

Wśród horrorów można z łatwością wyszczególnić kilka ich odmian, do najpopularniejszych należą wszystkie filmy, w których głównym wątkiem jest opętanie przez siły nieczyste, klasyczne ghost-story z nawiedzonym miejscem jak np. opuszczony dom, powodujące mdłości slashery, w których nie liczy się straszenie, a litry przelanej juchy i rozczłonkowane ciała. Do tej kolorowej zbieraniny dodałbym filmy, które z braku lepszego określenia nazwać można mindfuckerami. Taka właśnie próbowała być trochę druga „Piła” bądź będący ostrzeżeniem o zgubnych konsekwencjach eksperymentowania z grzybkami „Shrooms” czy w końcu „Sinister”. I chociaż z pewnością pośród stert nieobejrzanych jeszcze filmów istnieje cała masa takich podczas oglądania których człowiek albo rozkłada ręce w bezradności, nie widząc wytłumaczenia dla tego, co widział albo z rozdziawioną gębą nie może uwierzyć, że ktoś wszystkim tak zakręcił, to „Oculus” pod tym względem wysuwa się na prowadzenie, bo zamiast subtelnie się bawić i podsuwać nam pod nos raz łatwiejsze raz trudniejsze do odnalezienia wskazówki, postanawia od samego początku dorzucić do pieca i zrobić nam pełnoprawne pranie mózgu.


Tim Russell z okazji swoich 21 urodzin opuszcza ośrodek, w którym dołożono wszelkich starań, aby po makabrycznych wydarzeniach z dzieciństwa, zachował swoje zdrowie psychiczne. Godzi się z on z faktem, że w obronie swojego życia zmuszony został do zabicia ojca i może on w końcu rozpocząć normalne życie. W takich chwilach wsparcie najbliższych jest nieocenione, a jedyną rodziną, jaka Timowi została, jest jego siostra. Kaylie jednak, zamiast wyciągnąć do brata pomocną dłoń, chce zniweczyć wieloletnią pracę psychiatrów i za wszelką cenę pragnie udowodnić młodszemu bratu, że za wszystkie ich nieszczęścia odpowiedzialne są siły paranormalne, a dokładnie bardzo stare lustro. Dziewczyna jest zafiksowana na punkcie antyku do tego stopnia, że rzuca w jego kierunku prowokujące teksty w stylu komiksowych superbohaterów, a widza zastanawia czy czasem nie przegapił jakiejś poprzedniej części, bo między elementem domowego wystroju a główną bohaterką jest wyraźna więź i burzliwa przeszłość. Korci, żeby zacząć zadawać pytania, co się stało, a na odpowiedzieć, czekać wcale długo nie musimy, bo wszystko zaczyna nam się wyjaśniać dzięki coraz częściej pojawiającym się retrospekcjom, prowadzonym równolegle z właściwą historią.

„Oculus” z łacińskiego oznacza oko, a w architekturze, nazywany jest w ten sposób okrągły niezamykany otwór, przez który do budynku przedostaje się światło. Wiedząc jednak, że mamy do czynienia z horrorem ciężko spodziewać się, że z naściennego lustra do przedpokoju zaczną wyskakiwać jednorożce, króliczki i pięknie śpiewające ptaszki. Misternie rzeźbiony portal staje się więc bramą dla wszelkiego rodzaju paskud, straszydeł i maszkar? W zasadzie to nie zupełnie. Mike Flanagan od klasycznych rozwiązań nieco się odcina i postanawia część z nich nieco zdemaskować. Zło czyhające na rodzeństwo po drugiej stronie lustra nie przyjmuje bowiem konkretnego kształtu i postanawia, z dzieciakami zabawić się o wiele subtelniej, mieszając im w głowach i to na tyle mocno, że oglądając film sami, możemy się zastanawiać, co jest jeszcze prawdą, a co fatalnym w skutkach widem. Lustro, gdyby mogło, zacierałoby pewnie ręce i śmiało się szyderczo z rodzeństwa, oglądając, jak biedni szamotają się po swoim rodzinnym domu, nie wiedząc, co tak właściwie się dzieje, lecz może ono jedynie wisieć na ścianie i w sumie tyle wystarczy.


Flanagan, zamiast bezmyślnie straszyć i odgrzewać po raz kolejny te same pomysły, buduje atmosferę, może nie do końca mroczną czy nieprzyjemną, ale pełną niepokoju, która rozbrzmiewa w uszach się niczym cisza przed burzą. Z każdym krokiem zbliża się do wybuchowego punktu kulminacyjnego, który nie następuje, ale oczekujemy go i spodziewamy się, że już wkrótce nastąpi. Zamiast straszących wykrzywionych i pokiereszowanych masek z gumy, mamy ciągle powracające i nurtujące nas pytanie, czy to się dzieje na serio, czy to tylko kolejne przewidzenie. Innym plusem „Oculusa” są główni bohaterowie, a byli tacy przynajmniej w pierwszej połowie filmu. Chociaż Kaylie, z jej zaczepkami w stylu tanecznych bitew ze „Step Up” budzi politowanie, później zaczyna punktować swoim niezwykle profesjonalnym podejściem do zdemaskowania paranormalnych zjawisk. Przygotowana na każdą ewentualność bije na głowę wszystkich tych, którzy schodzą do piwnicy, by walczyć z duchami, będąc uzbrojeni jedynie w latarki czy baseballa. Nieco mocniej po ziemi stąpa jej brat, który mimo skrupulatnego przygotowania siostry, jest w stanie w rozsądny sposób logicznie wypunktować dziewczynę wraz z jej listą "dowodów". To starcie wiary w niezwykłe rzeczy z racjonalnym myśleniem było czymś, czego tak bardzo brakuje w tego typu filmach. Kolejnym świetnym zagraniem ze strony reżysera, było pokazanie, co może się dziać, gdy widz „nie patrzy”. Gdy w pokoju wszystkie przedmioty zostały poprzestawiane, nagranie z kamer pokazuje, że zrobili to sami bohaterowie, nie będąc tego świadomymi, wypowiadając kwestie, które sami słyszeliśmy od nich przed chwilą. Chylę czoła i biję brawo, bo w ten sposób widz sam coraz mocniej zostaje wkręcony w grę halucynacji z rzeczywistością.

Jednak chyba nigdy nie może być zbyt idealnie, bo film wykłada się nieco w momencie prowadzenia podwójnej narracji. Obie historie miały w sobie wystarczająco dużo materiału na oddzielne filmy, jednak samo połączenie wydarzeń z „teraz” z tymi z dzieciństwa było rozwiązaniem wciągającym widza i zmuszającym go do obserwacji. Początkowo obie historie sprawnie się przeplatały i podążały właściwymi sobie torami, to jednak im dalej w film, tym bardziej wątki łączyły się ze sobą już do tego stopnia, że bohaterowie obserwowali siebie z przeszłości, a przy szybkich sekwencjach można było pogubić się w rozeznaniu, co, zamiast dodawać smaczku, najzwyczajniej irytowało i drażniło. Cała reszta jednak broni się na tyle sprawnie, że trzeba przyznać Flanaganowi, że zrobił on naprawdę przyjemnie oglądający się film.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger