wtorek, 28 listopada 2017

Gabinet Strachu #17 - Dalton w Krainie Zmarłych


Projekcja astralna, znana również jako OBE (out of body experience), to wrażenie postrzegania świata spoza własnego ciała fizycznego, dająca możliwość dowolnego przemieszczania się i obserwacji, w czasie gdy ciało spoczywa "wyłączone" kilka kroków dalej. Chociaż, brzmi to, jak rasowe sci-fi, jest to umiejętność, której podobno może nauczyć się każdy. Wystarczy poćwiczyć świadome śnienie, a to zacząć trzeba od zapamiętywania, tego, co nam się śniło. Dla mnie problem pojawia się już w tym momencie, bo jakoś nie specjalnie mam ochotę wracać do snów, w których ulice dosłownie zamieniają się w rzeki krwi albo tych, po których budzę się zmęczony jak po solidnym bieganiu, bo tylko dzięki koszmarnemu wysiłkowi i odrobinie szczęścia udało mi się uniknąć nakłucia lędźwiowego za pomocą zardzewiałych kilkunastu centymetrowych gwoździ. Niektórzy mają na tyle szczęścia, bądź nieszczęścia, że rodzą się już z możliwością podróży poza ciałem, tak jak Dalton Lambert, przysparzając tym samym swoim rodzicom mnóstwo nerwów i strachu.

Młode małżeństwo, wraz z trójką dzieci przeprowadza się do nowego ogromnego domu. Jeszcze podczas rozpakowywania pudeł coraz więcej zdarzeń zaczyna wskazywać na to, że nowemu miejscu daleko jest od marzenia, jakim miało się stać. Przez krzyk, płacz i gwar dzieci przebijają się pukanie, stukanie i pomruki, a zwabiony na strych jeden z synów, najpierw tłucze sobie nieprzyjemnie kolano, a dzień później zapada w tajemniczą śpiączkę. Nie jest to jednak koniec tragedii dla rodziny Lambertów, a prawdziwy horror dopiero się zaczyna. No dobra, może z tym prawdziwym horrorem to trochę przesadziłem, bo dość klasycznie jest jedynie na początku, a im dłużej pozostajemy z „Naznaczonym”, tym bardziej odchyla się od pewnych standardów. Pojawiające się jak w zegarku kolejne widy i przewidzenia, które znikają, zaraz, gdy spojrzy w ich kierunku więcej niż jedna osoba, nie straszą za sprawą charakteryzacji, która prezentuje się raczej przeciętnie, czy też niezwykłości lub budowanego napięcia. Wszystko, co ma nasz wystraszyć, pojawia się w akompaniamencie przejmującej muzyki, która niespodziewanie i z pełną mocą eksploduje z siłą granatu, by poranić nasze bębenki na tyle dotkliwie, że nie sposób przegapić momentu, w którym mieliśmy być zdjęci grozą. W takiej sytuacji wzdrygnie się nawet ktoś, kto na horrorowe zagrywki jest całkowicie odporny. Mimo tak prostych, że niemal prostackich chwytów „Naznaczony” rozgrywa to w taki sposób, że nadal sprawia wrażenie filmu na poważnie i trudno odmówić mu pewnej powagi.


Naszym przekonaniem czy, aby na pewno mamy do czynienia ze zwykłym horrorem, może zachwiać scena, w której z pomocą młodemu małżeństwu przybywa ekipa ghostfacers w stylu świadków Jehowy, którzy tak trącą kiczem i amatorszczyzną, że dałbym sobie niemal rękę uciąć, że film zacznie być od tego momentu kiepskim żartem. „Naznaczony” nadal jednak ma w sobie takie części składowe, które trzymają produkcję na właściwym torze i groteska, jaka zaczyna się powoli sączyć to z jednej, to z drugiej strony, jest sprytnie utrzymywana w rydzach, nie pozwalając w żaden sposób wpłynąć na klimat, który mamy od początku. Nie wiadomo, w jakim stopniu wynika to ze śmiertelnie poważnego i profesjonalnego podejście aktorów, obsadzających główne role, a ile w tym było celowego zabiegu samego reżysera. Nawet w momencie, gdy pomagające rodzinie medium zakłada na twarz maskę przeciwgazową, by porozumieć się z niematerialnym bytem zagrażającym Daltonowi, trudno było mi to wyśmiać, mimo że wyglądało i brzmiało to dość absurdalnie.


James Wan „Naznaczonego” traktuje jak pole do drobnych eksperymentów, z jednej strony czerpie garściami z pudła z cudownościami kina grozy. Mamy wielki nawiedzony dom, nieprzyjemną straszą panią, demona przyklejonego w kącie pod sufitem, krwawe odciski na prześcieradle, pogromcy duchów i dziecko, na które czyhają siły nieczyste, brakuje jedynie mięsnych ozdobników i czerwonej brei, ale w tym przypadku chwała mu za to. Bez problemu można obdarować tym wszystkim po kilka filmów. Ukłony w kierunku klasyki zdają się jedynie przykrywką dla innych zagrań, stara się on bowiem przemycić nieco niestandardowych rozwiązań takich jak wprowadzanie fajtłapowatych pomagierów czy z przeniesienia nas z domu na amerykańskich przedmieściach do pałacyku umeblowanego w stylu wczesnego Draculi gdzieś w innym wymiarze. Wan jednak bawi się z materiałem na tyle zgrabnie i z szacunkiem, że nawet tak poważnie brzmiące odchyły pozostawiają film od początku do końca na tym samym poważnym poziomie. „Naznaczony” dodatkowo tworzy zgrabne połączenie horroru z innej epoki, w którym efekty i charakteryzacja cofnęły się do czasów, gdy rządziła guma, z drobnymi współczesnym found footage.

Twórcy pierwszej „Piły” należy się pochwała za coś jeszcze. Pomimo niskiego budżetu, jaki miał do dyspozycji stworzył film o porządnym klimacie i pełnym klasycznych nawiązań, świetnie w ten sposób tłumacząc momentami dające z daleka tandetą efekty. Dzięki żonglerce z pomysłami tworzy coś, co nie jest schematyczne, od czego trudno się oderwać, bo do końca nie wiadomo czy skończy się jedynie na podróżach między wymiarami, a może w kolejnej scenie zobaczymy kolejny klasyczny element, może coś zupełnie nie z tego świata czy gatunku.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Redaktor Ego , Blogger